» Blog » Strange Days, czyli Cyberpunk Now
19-11-2009 23:55

Strange Days, czyli Cyberpunk Now

W działach: Film | Odsłony: 12

Strange Days, czyli Cyberpunk Now
Najpierw skarga: jak w bazie Poltera mogło nie być noty tego filmu? Dobra, dodałem, trzy punkty, świat uratowany.

To był chyba ’95 rok, może początek ’96, nie jestem pewien. Ukazał się Doom Trooper, w którego graliśmy z kumplami z liceum. W warszawskim kinie Grunwald podczas Soboty z Fantastyką miały odbyć się pierwsze mistrzostwa Polski. Razem z kumplami złożyliśmy jeden deck i pojechałem jako delegat. Jedną rundę cudem przeszedłem, ale potem dostałem niemiłosierne bęcki (Alakhai Przebiegły, Furia, Nazgaroth i pa pa).

Znacznie ważniejsza rzecz wydarzyła się jednak w sali kinowej, na której puszczono przedpremierowy pokaz Dziwnych dni.


Dlaczego notka o filmie sprzed lat? Po pierwsze bo: bo może ktoś nie oglądał. Po drugie bo: bo dziś rano w końcu przyszła do mnie płytka. Przez te kilkanaście lat oglądałem Strange Days kilka razy w telewizji, ale film nie ma polskiej wersji i dystrybutora (tzn. kiedyś można było go dostać tylko w wypożyczalniach na vhs). Parę dni temu kolejna powtórka poszła na TVN7, a myślący sprzedawca wrzucił parę oryginalnych egzemplarzy na allegro. Pewnie, można było kupować za granicą, ale nie jestem fanem okazjonalnego płacenia cła i kosmicznych kosztów przesyłki.

EDIT: Ba, byłem na ten film tak napalony, że kiedyś na allegro kupiłem książkę na jego podstawie. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że jest po... francusku. Tak, to było widoczne w opisie aukcji i na skanach.

Dlatego, jeśli to czytasz, dziękuję za wyczucie chwili. Teraz mogę oglądać Ralpha, Angelę, Juliette i Toma, kiedy tylko zechcę. I to wybierając ulubione sceny.


Strange Days wtedy…

W 1996 byłem młodym erpegowcem zachwyconym Cyberpunkiem 2020 (to był pierwszy system RPG, jaki prowadziłem). Dlatego film ogólnie wgniótł mnie w fotel, ale ostatecznie lekko rozczarował. Jak to? Realistyczny, cyberpunkowy obraz z happy endem? Apage! Dziś moje wątpliwości zrzucam na karb cynicznych grzechów młodości.

Wiele lat później oglądałem SD z moją przyszłą żoną i romantyczny finał opowieści już w ogóle mi nie przeszkadzał (Magda do dziś nie przepuszcza żadnej okazji, by mi to złośliwie wypomnieć). Podobnie jak nie przeszkadza w Blade Runnerze. Ot, kolejny dowód na to, że w sztuce widzimy to, co jest w nas samych?


…i dziś

Gdybym dziś oglądał SD po raz pierwszy, romantyczny, optymistyczny finał byłby oczywistą oczywistością. Świat końca roku 1999 jest brutalny, pełen przemocy i nienawiści, można w nim kupić wszystko, nawet cudze uczucia. Optymizmu nie ma tu za wiele, a jedynymi światełkami w tunelu są przyjaźń i miłość właśnie. Ten oddech jest potrzebny po naładowanym napięciem thrillerze, który przedstawia mało wesołą wizję teraźniejszości. Jestem ciekaw, czy SD podobały się twórcy nowego romansu, Williamowi Gibsonowi. Gdyby ktoś kiedyś w końcu zrobił Neuromancera, chętnie w głównej roli zobaczyłbym Ralpha Fiennesa.


Dlaczego ten film jest najlepszym obrazem cyberpunkowym (i świetnym filmem w ogóle)? Oto najważniejsze przyczyny.

  • Doskonały scenariusz Jamesa Camerona zrealizowała kobieta, Kathryn Bigelow. Jak przyznaje sam Cameron, wniosło to do precyzyjnej fabuły potężny ładunek emocji. Cały ten film opiera się właśnie na nich. Tu nikt nie jest letni, cały czas iskrzy. A iskrzy na tle konfliktu społecznego, czyli elementu, bez którego – przynajmniej dla mnie – w cyberpunku ani rusz.

  • Wyważenie proporcji tego, co "realistyczne" i "fantastyczne". Świat jest w zasadzie "nasz", to Los Angeles końca ubiegłego wieku, tygiel kulturowy (por. Miasto gniewu, oryg. Crash) i wytwórnia celuloidowych marzeń. Fantastyczny jest tylko główny gadżet, czyli "macki" (ang. SQUID), sprzęt pozwalający nagrywać własne doznania wprost z kory mózgowej, a potem przekazywać je innym. Wynalazek nie jest jednak na tyle odjechany, by rozbijać wiarygodność i spójność wizji. Jego zastosowanie napędza i przyśpiesza akcję. I pewnie trochę symbolizuje ludzką pogoń za szybkimi, pozornie głębokimi wrażeniami.

  • Genialny soundtrack. Za muzykę odpowiada Greame Revell (i koledzy), ale siłę oddziaływania zapewniają wplecione w akcję kawałki. Skunk Anansie, Deep Forest, Tricky, no i sama Juliette Lewis (na końcu notki). Kiedyś do zdarcia zasłuchiwałem kasety z dwóch części Kruka, ale nastąpiła zmiana warty.

  • Sekwencja otwierająca. Początek SD jest jak impuls nadawany wprost do mózgu. Pierwsze sześć minut to interaktywna instrukcja obsługi: zostajemy wrzuceni w środek akcji i dowiadujemy się, jak działa technologia przyszłości. Prosty zabieg, ale efekt doskonały. Od tej pory, gdy w filmie pojawiają się nagrania z macek, instynktownie czujemy, że to jest coś więcej niż normalne kino.

  • Sekwencja finałowa. Sfilmowanie sceny zbiorowej ulicznej celebracji nowego roku porównałbym chyba tylko z bitwami z Władcy Pierścieni. Kiedyś myślałem, że po prostu umiejętnie wpleciono akcję filmu w zdjęcia imprezy z Times Square w Nowym Jorku. Skojarzenie było dobre, bo wielkie telebimy rzeczywiście nawiązują do tych słynnych z Wielkiego Jabłka, ale poza tym wszystko nakręcono w LA.

  • Aktorzy. Ralph Fiennes to dla mnie wzór cyberpunkowego bohatera, romantyka ze zwichniętym życiorysem, który balansuje na krawędzi. Wokół niego krążą przyjaciele i wrogowie, którzy ciągną go w swoją stronę. Świetną postać dostała szczególnie Angela Bassett – Mace to jedna z najtwardszych matek w historii kina. Na drugim planie rządzi niezniszczalny Tom Sizemore, zniszczalny (bo ginie w każdym filmie, w którym gra) Michael Wincott oraz Juliette Lewis ze swoim miażdżącym głosem.

Tyle zachwytów. Polecam do oglądania. POLECAM.


W ramach dodatkowej zachęty dwa filmiki. Pierwszy to kwintesencja poweru Strange Daysów, czyli piosenka Hardly Wait. Macie wersję z późniejszą rozmową Faith z Lennym. Występują Lewis, Fiennes i biust Lewis.


A tutaj jeszcze oficjalny trailer.



PS. Ostrzeżenie na koniec: nie ufajcie Filmwebowi, Stopklatce, nie ufajcie nikomu! A przede wszystkim nie ufajcie dystrybutorom! Przeszukując net w poszukiwaniu opisu do wklejenia do noty, znalazłem takie absurdy dotyczące treści filmu, że za część z nich można by skazać autorów na dożywotnie oglądanie Zmierzchu (najlepiej w wersji rozszerzonej i koreańskim dubbingiem). Cóż, pewnie każdy z Was kiedyś czytał okładki starych vhsów… To się chyba nazywa blurbowość kreatywna. Trzeba było sobie radzić samemu i sprawdzić się w tej roli. Zresztą, opiszcie swój ulubiony film w pięciu zdaniach – to wcale nie jest takie proste.

Komentarze

Autor tego bloga samodzielnie moderuje komentarze i administracja serwisu nie ingeruje w ich treść.

MEaDEA
   
Ocena:
+1
Ja się przyznam, że na SD byłam w kinie z całą bandą moich ówczesnych graczy i MG. Siedziałam zachwycona do momentu, gdy wyszliśmy z kina i ktoś rzucił: Ale nudny. Głodne romantyczne kawałki!

Wtedy zamknęłam dziób i swoje zachwyty w sobie. W końcu jak się jest nastolatkiem to trzeba być cynicznym, inaczej jest się tylko głupim.

I tak mój munż uległ wewnętrznej presji, a ja zewnętrznej. Teraz oboje bez skrępowania możemy się zachwycać SD.

20-11-2009 00:04
chimera
   
Ocena:
+1
Ja oglądałem ten film z bratem w czasach, gdy obydwaj byliśmy zafascynowani C2020, i też zrobił piorunujące wrażenie. Dla nas ten film zdefiniował cyberpunkową dynamikę i klimat. A soundtrackiem zasłuchiwaliśmy się w nieskończoność i na niejednej sesji ta muzyka się pojawiła. Swoją drogą, muszę sobie OST załatwić. Duet Fiennes/Bassett rzeczywiście świetny, scenę finałową przedkładam nad każdą scenę z "Władcy...".
20-11-2009 00:22
lucek
   
Ocena:
0
Jakoś do mnie nie dotarł wtedy. Oglądany teraz - nie rzuca na kolana. I wtedy, i teraz o wiele bardziej wolę New Rose Hotel. Na przełomie wieków był prawdziwie krawędziowym doznaniem. No i Christopher Walken...


l.
20-11-2009 01:06
neishin
    Tak a propos zupełnie z innej beczki
Ocena:
0
Nie płaci się cła z DVD (w każdym razie ja nigdy nie płaciłem), a koszty wysyłki nie są tak wysokie (powiedzmy, że w miarę nowość gra na PS3 z wysyłką z amazon.co.uk oscyluje w cenie z Empiku, po miesiącu jest już mega taniej - cena gry spada z 40 funtów do 25).

A film dobry, choć oglądałem go strasznie dawno temu. Może warto sobie przypomnieć.
20-11-2009 01:09
Mandos
   
Ocena:
0
Kiedyś bardzo mi się podobał, jestem ciekawy jak w tej chwili by na mnie działał... kto wie może sprawdzę ;).
20-11-2009 01:16
Repek
    @Re
Ocena:
0
@lucek
Trochę inny gatunek imho, inny rozmach. NRH to raczej kameralne kino, mocno artystyczne [jak to się mówi]. Do mnie nie przemówiło, choć Gibsona bardzo lubię.

@neishin
No, za film to bym jednak 40 funtów nie dał. :)

Pozdrówka
20-11-2009 01:22
Marigold
   
Ocena:
0
Jakby co, służę adresami tanich sklepów z dvd na świecie ;)
20-11-2009 02:21
Deckard
   
Ocena:
0
Przeszukując net w poszukiwaniu opisu do wklejenia do noty, znalazłem takie absurdy dotyczące treści filmu, że za część z nich można by skazać autorów na dożywotnie oglądanie Zmierzchu

Spokojnie, sytuacja znana z rynku książki ;)


Zgadzam się z Twoim wpisem, jak mało kiedy, przy okazji polecam obejrzenie najnowszego (ok, ma już kilka m-cy) filmu Kathryn: The Hurt Locker (recka na moim blogu operowym).
20-11-2009 11:05
~ja-prozac

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Hardly Wait to w oryginale piosenka PJ Harvey. Żeby nie było.
20-11-2009 16:54

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.