» Blog » Sherlock Holmes, czyli Batman i Robin 2
02-01-2010 00:03

Sherlock Holmes, czyli Batman i Robin 2

W działach: Film, RPG, Komiks | Odsłony: 11

Sherlock Holmes, czyli Batman i Robin 2
Chyba nie ma spoilerów, ale nic nie gwarantuję.

W ramach nadrabiania różnych filmowych zaległości obejrzałem w ciągu ostatniej doby Ostrożnie: Pożądanie oraz Obywatela Milka. Niniejszym na Nowy Rok życzę sobie (i Wam, jeśli się poczuwacie) jak najwięcej miłości oraz akceptacji dla inności i odmienności.

Oraz dobrej rozrywki na poziomie. Tym konkretnym życzeniom patronuje Sherlock Holmes, z którego właśnie wróciłem.



Nigdy nie byłem wiernym czytelnikiem prozy Doyle'a. Coś tam pamiętam ze szkoły jak przez mgłę, zdecydowanie więcej spotkań z Największym Detektywem miałem na ekranie telewizora. Tu też trochę jak przez mgłę pamiętam serial. Na przykład scenę (chyba z serialu, a może nie?), jak Watson próbuje nabić groszek na widelec, a Holmes (świniak) mu go rozgniata. Wizerunek w każdym razie zakodowany mam: angielski dżentelmen, nieco flegmatyczny, o przenikliwym umyśle. Płaszcz, lupa, czapka, fajka, okazjonalnie skrzypce.


Trochę dla wszystkich...

Jeśli jesteście fanami doyle'owskiego Sherlocka, to pewnie już po trailerach zorientowaliście się, że należy zapomnieć o tym, co znacie z książek. No, może poza imionami i nazwiskami bohaterów. Wtedy "wyzerowanie", jakiego dopuszcza się Ritchie, przyjmiecie ze spokojem. W końcu, skoro wszystkie wersje mitu o coś go wzbogacają, to nie ma powodu, by drzeć szaty.

Ja po trailerach miałem tylko jedną obawę: że Ritchie odcinając się do literackiego pierwowzoru, amputuje Holmesowi intelekt. Bez obaw. Tego pozostało aż w nadmiarze. Dzięki temu, wbrew przeładowanym akcją zwiastunom, film jest pełen scen rozmów i sekwencji dedukcji. I tryska humorem. Ritchie zrobił Holmesowi i Watsonowi klasyczny popukulturowy lifting. "Ubrudził" nieco Sherlocka (przypomina zdegenerowanego, ale równie znerwicowanego Monka) i odmłodził Johna (wrzucając go w szpony hazardu i narzeczeństwa). Sprawił też, że są jakby bardziej chętni do bitki, dzięki czemu można wprowadzić dynamiczne przerywniki.

To, co może nieco rozczarować, to charakter prowadzonego śledztwa. Tu od początku wiadomo, kto zabija. Ważne nie jest też to, by go złapać. Celem Holmesa jest udowodnić, że siła umysłu jest potężniejsza od czarnej magii. Znaleźć racjonalne wyjaśnienie każdej sytuacji i pokonać tym samym strach ludzi przez nieznanym zagrożeniem. Ciekawy pomysł, trzymający się kupy, ale – przynajmniej dla mnie – trochę odbierający przyjemność z indywidualnego kombinowania "kto zabił". Zamiast tego zastanawiamy się raczej, "jak to możliwe". W efekcie to Holmes rozwiązuje śledztwo za widza, raczej trudno mówić o wspólnictwie.

Wspaniale w filmie – obok solidnych Downey'a Jr. i Jude’a Law – gra też Londyn. Mroczny, brudny, oddany z malarskim rozmachem. Taki bardziej wysokobudżetowy Paryż z Vidocq. Aż żal, że w ten sposób nie zrealizowano Prosto z piekła czy Ligi Niezwykłych Dżentelmenów.

SPOILER na pewno: Film jest od razy pomyślany jako pierwsza część cyklu.
Nie oznacza to, że fabuła jest zupełnie otwarta (dochodzenie zostaje zakończone). Wiele można jeszcze jednak zrobić na podstawie zarysowanej konwencji. No i kiedyś musi przecież się pojawić kultowe "elementarne, drogi Watsonie". Niecierpliwie będę też czekał na Brada Pitta w roli Profesora M.


...trochę dla komiksiarzy...

Gdzieś tak po pół godzinie filmu nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że skądś to wszystko znam. Oczywiście z Batmana. Kultura zatoczyła więc koło. Batman wziął od Holmesa umysł, a teraz Holmes wziął od niego sprawność fizyczną i skłonność do brawurowych konfrontacji (z niechęcią do zabijania włącznie, choć Holmes od czasu do czasu strzela). Nie wiem, czy u Doyle'a pojawił się taki motyw, ale nawet ukochana Sherlocka przypomina Catwoman.

Stąd już niedaleka droga do porównania Watsona do Robina. Holmes traktuje go zresztą dokładnie tak samo jak Batman wszystkich swoich Cudownych Chłopców: trochę jak przyjaciela, ale też nieco jak narzędzie. Potrafi nim manipulować i posługiwać się tak, by ten wspierał go w śledztwie. Równie niechętnie co Gacek dzieli się też swoimi przemyśleniami – przynajmniej dopóki sam sobie wszystkiego nie poukłada w głowie.

Gdyby Nolanowi kiedyś znudził się Mroczny Rycerz, Ritchie mógłby śmiało przejąć serię.


...i trochę dla erpegowców

Fani Wolsunga powinni dziękować opatrzności i świętym od Hollywood za to, że ten film wszedł właśnie teraz. Nic tylko czerpać pełnymi garściami inspiracje dla BG, BN, scenerii, choreografii walk, gadżetów... Czysty steampunk w HD.

Fani 7th Sea dostali pierwszy od trylogii Piratów z Karaibów film, w którym lecą tak dobre tekściory i cwaniackie odzywki. Słuchać i uczyć się, jak się czesze drama dice'y. Jeśli dodać do tego starcia jakby żywcem wyjęte z konwencji płaszcza i szpady, dostajemy obraz, pod którym podpisaliby się zarówno Verbinski jak i John Wick.

A wszyscy fani tzw. stylu filmowego już teraz powinni przy nocie filmu zaznaczyć sobie opcję "chcę obejrzeć".

Komentarze

Autor tego bloga samodzielnie moderuje komentarze i administracja serwisu nie ingeruje w ich treść.

Rebound
    :)
Ocena:
0
Ja lecę dziś :). I dzięki powyższemu przestaję się bać, że będzie kicha :).
02-01-2010 12:37
lucek
   
Ocena:
+2
SMS od znajomego dziś: "Zaczynam się naprawdę zastanawiać ile zapłaciliście Guyowi Ritchie" :-D


l.
02-01-2010 12:43
Rege
   
Ocena:
0
Dla mnie rewelka, film roku 2009.

Dobre dialogi, świetne kostiumy, muzyka absolutnie kapitalna, choreografia też niczego sobie. Gra aktorska stoi na dobry poziomie -
widać, że wyjście z narkotyków zrobiła RDJrowi na dobre.

Bawiliśmy się w kinie fantastycznie, wisienkę na torcie sprawiły nam sceny, w których na pierwszą rolę wysunął się Manchester - ha! Mieszkać w takiej dziurze to jedno, ale zobaczyć na ekranie to zupełnie inna sprawa ;)

Cieszę się, że w planie jest więcej części. Jak autor notki zauważył, od Piratów z Karaibów ciężko było coś dobrego w kinie znaleźć w tym klimacie.

02-01-2010 12:52
Repek
    @Rege
Ocena:
0
Hehe, rzeczywiście mówiłeś, że w roli Londynu wystąpił Manchester. :) Ale widoków czysto londyńskich jest oczywiście sporo.

Pozdrówka
02-01-2010 13:30
Rege
    @repek
Ocena:
0
To nie do końca tak, że TYLKO w Manchesterze kręcili (bo chyba w Lądku Zdrój tyż).

SPOILER

Scena, kiedy Sherlock zostaje eskortowany do Lorda Cowarda i potem znika w kłębach dymu była kręcona w Manchesterskim ratuszu. Po tym jak Sherlock wyskakuje z okna, następuje przebitka na Londyn ;)

Kiedy człowiek widzi znajome miejsce, zamieniające się w inne w błysku oka, to zaczyna się doceniać efekty specjalne jeszcze bardziej.


"Filming was done in Manchester's Northern Quarter, while the Town Hall was used for a fight scene (which required smashing stained glass windows). " - źródło Wikipedia.
02-01-2010 22:19
kilroy
   
Ocena:
0
"Chyba nie ma spoilerów, ale nic nie gwarantuję."
nie szkodzi, i tak nie mam zamiaru obejrzeć w najbliższym czasie ;p
03-01-2010 23:40

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.