27-05-2009 01:41
Odpowiedni Czas, czyli Kultura Lektury
W działach: Komiks, Polter | Odsłony: 1
Wpis dedykowany jest Bałtyckiemu Festiwalowi Komiksu. Imprezie, na której nie będę (kawał drogi, niestety), ale do odwiedzenia której zachęcam. I to nie tylko dlatego, że pojawią się tam tacy giganci jak David Lloyd i Guy Delisle (oby przybyli, odpukać w nieinkowane). Także dlatego, że temu konwentowi na dorobku warto dobrze życzyć. MFKiG w Łodzi zasługuje na godną konkurencję. Co roku BFK wygląda coraz ciekawiej, a angażują się w niego ludzie z pasją, m.in. z wydawnictwa Hanami. Nad morze, fani komiksu.
Wpis oczywiście o czym innym. O czytaniu. Czynności, bez której większość z nas pewnie nie czułaby się w pełni sobą.
Ostatnio przeprowadziłem dwie rozmowy, w których pojawił się temat wolnego czasu. Jedną wczoraj z Darkenem o RPGach i czasie na nie, którego brakuje, gdy zaczyna się pracować. Tutaj doszedłem do wniosku, że dla chcącego nic trudnego. Znam ludzi, którzy pracują bardzo dużo i bardzo odpowiedzialnie, a czas na granie mają. Kwestia organizacji. Ja tego czasu znajduję tyle, ile mi aktualnie potrzeba. Jakość nad ilość.
Drugą rozmowę odbyłem nieco wcześniej z Elcią (recenzentką działu planszówkowego) o czytaniu. I tu pojawił się ZONK. Wyszło, że mamy mało czasu na regularną lekturę czegoś bardziej złożonego niż prasa. W moim przypadku brakuje mi go nie tylko na książki, ale nawet na – teoretycznie szybsze w obsłudze – komiksy. Szybko doszliśmy do wniosku, że problem nie tkwi w deficycie czasu, ale w tym, że nie jest to Odpowiedni Czas (OC). Czytać bowiem należy w odpowiednim stanie ducha, wtedy, gdy lektura sprawia przyjemność, a umysł jest otwarty (niestety, na kibelku czy w wannie nie spędza się aż tyle minut, by czuć się nasyconym lekturą). Ciężko o to, gdy jest się wykończonym po pracy lub myśli się o masie innych rzeczy (np. Polterze, fajnym wątku na forum albo jakimś męczącym trollu).
Ta potrzeba wydzielenia OC z czasoprzestrzeni dnia przyjmuje u mnie formę rytuału. Mówię urbi, żonie et orbi: "teraz, qrka, czytam przez trzy godziny i niech nikt nie podchodzi, bo mam miskę m&msów i wstrząśniętą butelkę coli". W podobny sposób rozpoczynamy zresztą sesje w RPG: najpierw trzeba się godzinę wygadać o filmach, życiu i jajecznicy, a dopiero potem można wyrzynać orków i skavenów.
Niestety, zauważyłem ostatnio, że nie ma tak łatwo, a koronnym dowodem są wyniki tegorocznego polterowego plebiscytu na Komiks i Mangę Roku. Niby wszystko fajnie, wygrały dobre komiksy, 300 zeta poszło dla nagrodzonych (wydajcie je nierozsądnie), wydawcy dostaną pamiątki za swój wkład w rozwój rynku. Rzecz w tym, iż dociera do mnie, że wciąż należę do grupy osób, które nie przeczytały Prosto z piekła (a znam takich, którzy od razu założyli, że zrobią to w wakacje).
Przyznaję się bez bicia. Podchodziłem do From Hell dwa razy, za każdym docierałem coraz dalej, piejąc z zachwytu nad geniuszem twórców. Połowa tego komiksu jest lepsza niż wszystko to, co przeczytałem przez cały rok. Ale i tak poległem. Po prostu zabrakło mi czasu, by przeczytać całość w jeden wieczór, nie goniąc przy tym jak głupi. Za trzecim razem musi się udać, ale...
...ale może nie musi za trzecim? Odkryłem przy okazji komiksu Moore'a i Campbella, że padłem ofiarą stereotypu, starego przyzwyczajenia. Kiedyś kupowało się pakiet Egmontu, uzupełniało komiksami Kultury i innych wydawców, a następnie machało całość w jedno popołudnie. Nasycenie wystarczało na pół miesiąca, a potem zaczynał się głód. Dziś już się nie da, a przynajmniej ja nie potrafię. Coraz częściej przysłowiowy pakiet czytam przez cały miesiąc, a leżące na biurku komiksy pokrywa kurz.
Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze, sporo rzeczy odciąga mnie od lektury, a po drugie – komiksy stały się grubsze, bardziej wymagające. Graphic novels wreszcie – przynajmniej u mnie – zasłużyły sobie na swoje miano. Na pewno nie będę ich brał do tramwaju i czytał na czterdziestominutowej trasie, jak Grę o tron.
Ale chyba wreszcie się pogodzę z faktem, że do komiksów – jak prorokował Art Spiegelmann – też przydaje się zakładka.
Alanie Moore, Eddie Campbellu, Kubo Rozpruwaczu – przybywam. Mam zakładkę i nie zawaham się jej użyć.
Wpis oczywiście o czym innym. O czytaniu. Czynności, bez której większość z nas pewnie nie czułaby się w pełni sobą.
Ostatnio przeprowadziłem dwie rozmowy, w których pojawił się temat wolnego czasu. Jedną wczoraj z Darkenem o RPGach i czasie na nie, którego brakuje, gdy zaczyna się pracować. Tutaj doszedłem do wniosku, że dla chcącego nic trudnego. Znam ludzi, którzy pracują bardzo dużo i bardzo odpowiedzialnie, a czas na granie mają. Kwestia organizacji. Ja tego czasu znajduję tyle, ile mi aktualnie potrzeba. Jakość nad ilość.
Drugą rozmowę odbyłem nieco wcześniej z Elcią (recenzentką działu planszówkowego) o czytaniu. I tu pojawił się ZONK. Wyszło, że mamy mało czasu na regularną lekturę czegoś bardziej złożonego niż prasa. W moim przypadku brakuje mi go nie tylko na książki, ale nawet na – teoretycznie szybsze w obsłudze – komiksy. Szybko doszliśmy do wniosku, że problem nie tkwi w deficycie czasu, ale w tym, że nie jest to Odpowiedni Czas (OC). Czytać bowiem należy w odpowiednim stanie ducha, wtedy, gdy lektura sprawia przyjemność, a umysł jest otwarty (niestety, na kibelku czy w wannie nie spędza się aż tyle minut, by czuć się nasyconym lekturą). Ciężko o to, gdy jest się wykończonym po pracy lub myśli się o masie innych rzeczy (np. Polterze, fajnym wątku na forum albo jakimś męczącym trollu).
Ta potrzeba wydzielenia OC z czasoprzestrzeni dnia przyjmuje u mnie formę rytuału. Mówię urbi, żonie et orbi: "teraz, qrka, czytam przez trzy godziny i niech nikt nie podchodzi, bo mam miskę m&msów i wstrząśniętą butelkę coli". W podobny sposób rozpoczynamy zresztą sesje w RPG: najpierw trzeba się godzinę wygadać o filmach, życiu i jajecznicy, a dopiero potem można wyrzynać orków i skavenów.
Niestety, zauważyłem ostatnio, że nie ma tak łatwo, a koronnym dowodem są wyniki tegorocznego polterowego plebiscytu na Komiks i Mangę Roku. Niby wszystko fajnie, wygrały dobre komiksy, 300 zeta poszło dla nagrodzonych (wydajcie je nierozsądnie), wydawcy dostaną pamiątki za swój wkład w rozwój rynku. Rzecz w tym, iż dociera do mnie, że wciąż należę do grupy osób, które nie przeczytały Prosto z piekła (a znam takich, którzy od razu założyli, że zrobią to w wakacje).
Przyznaję się bez bicia. Podchodziłem do From Hell dwa razy, za każdym docierałem coraz dalej, piejąc z zachwytu nad geniuszem twórców. Połowa tego komiksu jest lepsza niż wszystko to, co przeczytałem przez cały rok. Ale i tak poległem. Po prostu zabrakło mi czasu, by przeczytać całość w jeden wieczór, nie goniąc przy tym jak głupi. Za trzecim razem musi się udać, ale...
...ale może nie musi za trzecim? Odkryłem przy okazji komiksu Moore'a i Campbella, że padłem ofiarą stereotypu, starego przyzwyczajenia. Kiedyś kupowało się pakiet Egmontu, uzupełniało komiksami Kultury i innych wydawców, a następnie machało całość w jedno popołudnie. Nasycenie wystarczało na pół miesiąca, a potem zaczynał się głód. Dziś już się nie da, a przynajmniej ja nie potrafię. Coraz częściej przysłowiowy pakiet czytam przez cały miesiąc, a leżące na biurku komiksy pokrywa kurz.
Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze, sporo rzeczy odciąga mnie od lektury, a po drugie – komiksy stały się grubsze, bardziej wymagające. Graphic novels wreszcie – przynajmniej u mnie – zasłużyły sobie na swoje miano. Na pewno nie będę ich brał do tramwaju i czytał na czterdziestominutowej trasie, jak Grę o tron.
Ale chyba wreszcie się pogodzę z faktem, że do komiksów – jak prorokował Art Spiegelmann – też przydaje się zakładka.
Alanie Moore, Eddie Campbellu, Kubo Rozpruwaczu – przybywam. Mam zakładkę i nie zawaham się jej użyć.