Najbardziej denerwujące motywy serialowe
W działach: Film | Odsłony: 1175
Uwaga: Wiadomo, istnieją seriale tak złe, że aż kultowe i niezbędne-do-obejrzenia. Większość z nich powinna popełniać sporą część (lub wszystkie) z poniższych grzechów. Listę można zatem stosować niezgodnie z przeznaczeniem. Czyli - im więcej wtop, tym lepsza rekomendacja. Oczywiście na własną odpowiedzialność.
Uwaga raz jeszcze: Po co w ogóle się ostrzegać? Bo czas to pecunia. Można go spożytkować na wiele różnych aktywności i wiele różnych seriali. A tych powstaje teraz bardzo dużo, w tym wiele całkiem dobrych. Te nie całkiem dobre można stosunkowo łatwo wyłapać.
Uwaga jeszcze ostatnia: Przy lekturze zaleca się zmrużenie jednego oka.
No to jedziemy. Kolejność niekoniecznie przypadkowa.
Nudna spoiler-czołówka
Wiele o serialu mówi już jego czołóweczka. Jeśli widzicie w niej wyjęte z jakichś odcinków ujęcia na głównych bohaterów, podpisanych imieniem i nazwiskiem aktora (lub, nie daj Ktulu, imieniem postaci), to powinna się wam zapalić żaróweczka i zawyć alarm. Komuś nie chciało się postarać, więc pospoilował już na przywitanie ścinkami. Na dobry motyw muzyczny nie ma też co liczyć. Słabo. Dobra, kultowa czołówka to utwór sam w sobie i należy o nią dbać.
Ostatnimi czasy wiele seriali ogranicza czołówkę do minimum. Może po to, by nie zrazić za szybko wyrobionego widza? A może po to, by oszczędzać czas potrzebny na fabułę? Co ciekawe jednak, krótkie, czasem ograniczające się do samego wyświetlenia tytułu czołówki mają naprawdę solidne seriale. Breaking Bad, House of Lies... A zaczęło się chyba od Losta, z jego świetnym, nawiązującym do tematu i rozbicia samolotu motywem.
Głupie zakończenia rozmów
Większość dialogów w słabych serialach wygląda tak, jakby reżyser tuż przed ujęciem krzyknął: "Uwaga, rozmawiamy". I rozmawiają. Kwestia, kwestia, kwestia, on/ona odwraca się na pięcie i wychodzi. Żadnego "dobry wieczór, jak ci minął dzień" i chwili milczenia przed oznajmieniem "to dziecko jest twoje". Jak rozmawiacie z kimś w domu, to po ostatnim dialogu wychodzicie za drzwi? Wielu bohaterów seriali tak robi. Było to szczególnie denerwujące w skądinąd świetnym przecież X-files, gdzie prawie każdy dialog Muldera ze Scully kończył się odejściem tego pierwszego w stronę zachodzącego słońca. Z rzadka miało to jakiś fabularny sens.
Głupie dołączenia do rozmów
Głupie dołączenia idą zazwyczaj w parze z głupimi zakończeniami. Para prowadzi sobie elegancko rozmowę i nagle wpada w nią jakaś "osoba trzecia", płynnie włączając się w wymianę zdań lub - wręcz przeciwnie - przerywając ją samym swoim wtargnięciem. Ten motyw jest szczególnie głupawy, gdy akcja toczy się na dużej przestrzeni. Jest również nagminnie nadużywany w przestrzeni zamkniętej, co widać np. w Batllerstar Galactica. Czy na tym statku był tylko jeden korytarz i jeden hangar?
Co prowokuje jeszcze poważniejsze pytanie: czy na Wyspie w Lost była tylko jedna ścieżka przez las?
Zainwestuj w tik-taki
Jak blisko - wyłączając sytuacje romantyczne i "suszarkę" w przerwie meczu w szatni Manchesteru United - znajdujecie się innej osoby, gdy rozmawiacie? Przestrzeń osobista, te sprawy? Słabe seriale wyglądają tak, jakby do ich kręcenia studio przeznaczyło jedną kamerę. Bohaterowie stoją więc mordka w mordkę. Śmieszno i straszno zaczyna się robić, gdy zaczynają podnosić głos.
I wtedy telefon zadzwonił
Kiedyś, uwaga, można zrobić print screena, oglądałem Magdę M. Wszystkie sezony, od początku do końca (spoiler, Brodzik schodzi się z Małaszyńskim, ale w końcu i tak wybrała Wilczaka, koniec spoilera). Jednym z głównych bohaterów tego serialu, skandalicznie niewymienionym w napisach, był telefon. Zazwyczaj komórkowy. Dzwonił zawsze wtedy, gdy ktoś został zapytany o coś ważnego i bardzo nie chciał jeszcze udzielić odpowiedzi. Dodatkową zbrodnią wyrządzaną przez telefon jest zmuszanie słabych aktorów do grania do słuchawki i symulowania rozmowy. Zazwyczaj z opłakanym skutkiem.
Obecność komórek w serialach wyznacza jednak pewną cezurę w tym medium. Może właśnie ich wszechobecność jest jedyną obiektywną granicą pomiędzy serialami starej i nowej generacji?
Zagraj to jeszcze raz, Sam... Not.
Wielu twórców seriali uważa, że dobrze jest raz na jakiś czas puścić jakiś kawałek. Najlepiej rockowy, którzy wszyscy znają. W ten oto sposób wytarto do końca wiele piosenek, także tych zasłużonych dla historii muzyki. Czasem ich użycie jest trafione, ma jakiś sens w fabule. Innym razem spokojnie można było sobie dać spokój.
Larpoza
Czyli symulowanie rozmachu. Ilu ludzi miała Daenerys, gdy błąkała się po pustyni? Teoretycznie hordy. Faktycznie jakichś kilkudziesięciu kolesi z włóczniami, którzy stali na urwiskach wokół drogi, udając eskortę. Jak wpadała do jakiegoś wielkiego miasta, to też trzeba było oszczędzać na budżecie, bo i tak wiadomo, że po tej stronie morza nic ciekawego się nie dzieje. Dopiero później ktoś sobie przypomniał, że już we Władcy pierścieni wynaleziono pomnażanie figurek. Wciąż wygląda to sztucznie, ale przynajmniej można napisać na YT, że to "epic scene".
Larpozę najłatwiej stwierdzić, gdy połowa odcinka serialu rozgrywa się w lesie, zazwyczaj liściastym. Może to mało ekologiczne, ale tanie.
Drewno aktorskie
A skoro o lasach mowa... Wybitni aktorzy pojawiający się dywanowo w serialach to zjawisko stosunkowo nowe. A nawet dobrzy potrzebowali wybitnych reżyserów - również niecodzienna sprawa - którzy by ich poprowadzili. Aktualnie nie dość, że aktorstwo serialowe przestaje być synonimem paździerza, to jeszcze gwiazdy podnoszą jego rangę. Pomimo tego występowanie w serialu nie jest proste. W filmie fabularnym aktora widzimy na ekranie w zwartej fabule, w której zazwyczaj może jakoś się wykazać, prezentując spektrum umiejętności. W serialu jest skazany na kilka sezonów po kilkanaście lub nawet - zgroza - dwadzieścia dwa odcinki. Wtedy szybko orientujemy się, że aktor gra na jednym wyrazie twarzy, który wypracował na kółku teatralnym w podstawówce. Niestety, musimy to przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza, bo - jak mawiał trener Piechniczek - "krowy stodołą latać nie nauczymy".
Co za szczęście, że istnieją aktorzy, którzy pomimo braku choćby krztyny zdolności aktorskich potrafią trzymać nas w napięciu.
Przedłużone spojrzenia
Odcinek typowego serialu to jakieś 44 minuty, w które trzeba upchnąć dwie przerwy reklamowe i czołówkę. Dla marnych twórców zapełnienie takiego odmętu czasu akcją i - nie daj Ktulu - fabułą, to spore wyzwanie. W sukurs idą tutaj różne sztuczki z gatunku "lód i piana - przyjaciele barmana". Jedna z najbardziej wnerwiających polega na kończeniu każdej sceny liczącym dwie, trzy sekundy ujęciem na kogoś, kto się PATRZY. INTENSYWNIE. Pomnóżmy to razy 30 (ilość scen w słabszych serialach jest wysoka, bo ciężko z drewnianymi aktorami sklecić coś dłuższego) i uzyskujemy magiczną minutę, może półtorej. Achievement! O tyle krócej musimy kryć się z tym, że wolelibyśmy robić Mad Menów, ale nam talentu nie starczyło.
Telenoweloza
Czyli "Syndrom George'a RR Martina". Autor Pieśni Lodu i Ognia stworzył niepoparte dowodami wrażenie, że zabija bohaterów na potęgę (nie, pod tym linkiem nie ma spoilera, kto ginie w sadze, spokojnie). Tymczasem jest wręcz przeciwnie, co skutkuje mnożeniem się postaci. Efekt? W trzecim sezonie Gry o tron najważniejsze postaci były na ekranie po pół godziny. Te drugoplanowe z trudem wyrobiły swoje pięć minut. Poszczególne odcinki składają się przez to z kilkunastu scen, w których z rzadka powracają ci sami bohaterowie. Fabuła gdzieś w tym wszystkim się gubi, bo ważniejsze jest pokazanie każdego zakontraktowanego aktora choć na chwilkę. W końcu po coś pojawiał się w godzinach materiałów promocyjnych.
O ileż sensowniej byłoby zaloopować dziesięć razy tego typu scenę. 6 min 41 sek. lepszych niż cały sezon razem wzięty.
Skalkowane dialogi
Prawie najgorsze na koniec. Dialogi, nie tylko onelinery, to sól każdego dobrego serialu. Tym gorzej, gdy nawet najprostsze rozmowy brzmią tak, jakby przeniesiono je z show robionego w studio obok. W tej kategorii mam dwa ulubione najbardziej wnerwiające przykłady.
Pierwszy, rodem z Losta. Jeden bohater, z poważną miną, obwieszcza drugiemu, że wie coś strasznego. I boi się to powiedzieć, w obawie o zdrowie psychiczne tego drugiego. Na to słyszy sakramentalne: Try me. Szkoda, że to nie Hannibal, bo wtedy główny bohater mógłby potraktować deklarację dosłownie.
Drugi, rodem z niemal każdego serialu, jaki ukazał się w telewizji na zachód od Wielkiej Brytanii.
Bohater #1: Wiem, że to nie moja sprawa, ale... (i tu Bohater #1 opisuje swoje zaniepokojenie czymś związanym z osobą Bohatera #2)... bla bla bla.
Bohater #2: Tak, masz rację. To nie twoja sprawa. (Badum-tss!)
Wyczuwacie mnie? (ang. You feel me?)
Musimy porozmawiać
Prawdziwie najgorsze na prawdziwy koniec. You and I need to talk (alternatywnie: We got to talk), czyli ekstremalny przykład skserowanego dialogu. Jeśli słyszycie tę frazę, to istnieją dwie możliwości.
Pierwsza - oglądacie właśnie telenowelę i powinniście się poważnie nad sobą zastanowić (o ile nie macie zamiaru obejrzeć wszystkich sezonów i to dwa razy, by wyłapać wszelkie niuanse intrygi).
Druga - ta scena za chwilę i tak zostanie przerwana, bo "Musimy porozmawiać" to uniwersalny sygnał zakończenia rozmowy i zrobienia wewnątrzepizodowego cliffhangera.
A na koniec jedna z najbardziej kultowych, serialowych scen. Pokazująca, że nie trzeba wiele mówić, by wiele przekazać. Uwaga: wulgaryzm na usługach sztuki.