09-02-2011 23:47
Jak zostać k-k-królem
W działach: Film | Odsłony: 0
Urodzić się księciem, najlepiej jako pierwszy, proste. Ha-ha (głosem Hugh Granta). A na mniej poważnie i bardziej angielsko z dystansem i humorystycznie? Obczaić, o co chodzi w massmediach.
Oto notka z cyklu "Dlaczego warto pójść na dany film i dlaczego właśnie Stalin". Tym razem na tapecie jeden z kandydatów do tegorocznego OscaraTeEm, czyli Jak zostać królem (po ludzku: King’s Speech). Nasz dział raczej nie zrecenzuje tej pozycji, bo wybitnie nie podpada pod profil, choć jest fantastyczna.
Zatem, warto, bo:
Dwie wynikające z powyższych refleksje:
Gdyby zaś powyższych powodów było Wam za mało, to idźcie na Jak zostać królem, bo to film o uprzejmości. Czyli o tej cesze, która odróżnia nas od zwierząt. Dlaczego właśnie o uprzejmości?
Bo to film o Brytyjczykach. I dlatego, że najczęściej na ekranie pada słowo "dziękuję". Nawet wtedy, gdy bohater dostaje kopa w cztery litery za drzwi na typowo angielską aurę.
Oto notka z cyklu "Dlaczego warto pójść na dany film i dlaczego właśnie Stalin". Tym razem na tapecie jeden z kandydatów do tegorocznego OscaraTeEm, czyli Jak zostać królem (po ludzku: King’s Speech). Nasz dział raczej nie zrecenzuje tej pozycji, bo wybitnie nie podpada pod profil, choć jest fantastyczna.
Zatem, warto, bo:
- Bo Colin Firth, czyli człowiek, którego jąkanie sprawia człowiekowi fizyczne cierpienie. Mam jeszcze przed sobą oglądanie Prawdziwego męstwa, ale Jeff Bridges musiałby chyba chodzić cały film na głowie, by wygrać. Chociaż, jak przeczytałem na fejsie: "grał tak dobrze, że nie zrozumiałem ani słowa".
- Bo Geoffrey Rush, czyli człowiek-oneliner. On zapewnia w tym filmie element humorystyczny na najwyższym, bo brytyjskim australijskim poziomie. Szekspir byłby z niego dumny.
- Bo Helena Bonham Carter, czyli doskonała rola drugoplanowa. Równocześnie wspierająca męża, ale i trzymająca fason i brytyjski dystans. To za jej sprawą oglądałem ten film trochę jak prequel do Królowej. Te filmy zresztą łączy zadziwiająco dużo, warto obejrzeć jeden w kontekście drugiego. I to tak z dwa razy każdy.
- Bo to film na wskroś angielski. Wiecie pewnie, o co chodzi, ale jak ktoś woli polskie współczesne komedie [1,3 miliona na Och, Papież 2, łał!], to wyjaśniam. Zero kretyńskich żartów sytuacyjnych. Zero dżołków opierających się o obawę, kto stoi za mną i – broń Boże i Królowo! – niech to nie będzie mężczyzna. Zero fekalizmów. Za to jest: humor wywołujących śmiech, a nie rżenie ryja. Jest: parę mądrych myśli zarysowanych na historycznym tle. I jest ogromny dystans do swojego kraju i jego dokonań (doprawiony zdrową dawką dumy z tychże).
- Bo to film na wskroś aktorski. Wiadomo, do kina chodzi z różnych powodów. I różne powody decydują o sukcesie lub porażce obrazu. Dla mnie, dopóki nie zastąpią ich awatary, liczą się aktorzy. I oni liczą się w King’s Speech.
Dwie wynikające z powyższych refleksje:
- To raczej nie będzie film na OscaraTeEm [poza Firthem i pewnie innymi pobocznymi, nie śledzę tego fanatycznie]. Sam wybrałbym Incepcję, chyba że zmiażdżą mnie Coenowie. Prawdopodobnie zabrakło mu wielowątkowości, jakiegoś trzeciego dna. Bo drugie dno jest, co sprawia, że to film bardzo na czasie, opowiadający o tym, czego dziś wymaga się od polityka. Ale poza tym jest jeden, istotny wątek główny, który przygniata cały f-f-film.
- Szkoda, że polscy twórcy [EDIT: FILMOWI!!!] nie mają odwagi, by walczyć o dystans Polaków do samych siebie. Trudno się przełamuje martyrologie i narodowe kompleksy, ale bez problemu można było zrobić porządny film o Chopinie. Jasne, odważny obraz o JPII powstanie pewnie w przyszłym wieku, ale już coś o Wałęsie? Teraz albo nigdy, Andrzeju. Oni tam walili wódę i nie byli idealnymi ojcami dla swoich dzieci. Można pokazać, że na Westerplatte też byli tchórze i świat się nie zawali.
Gdyby zaś powyższych powodów było Wam za mało, to idźcie na Jak zostać królem, bo to film o uprzejmości. Czyli o tej cesze, która odróżnia nas od zwierząt. Dlaczego właśnie o uprzejmości?
Bo to film o Brytyjczykach. I dlatego, że najczęściej na ekranie pada słowo "dziękuję". Nawet wtedy, gdy bohater dostaje kopa w cztery litery za drzwi na typowo angielską aurę.