Dlaczego fajnie jest kibicować Niemcom?
W działach: Piłka nożna | Odsłony: 53Mundial minął półmetek. Już od pierwszej kolejki, zachęcony przez earla, pomiędzy obstawianiem meczów a komentowaniem z innymi maniakami na fejsbuku, rozmyślałem nad tym wpisem. No to macie, czego chcieliście czego earl chciał.
Ostatecznie sprowokował mnie Szept, który w rozmowie na gg rzucił – przy zupełnie innym temacie – że piłka to tylko "namiastka prawdziwej wojny". Zaabsorbowany innym tematem bezwiednie przeoczyłem ten oczywisty absurd, który mógł wygłosić tylko ktoś, kto uważa, że w sporcie liczą się umiejętności, a nie wynik. (Zemsta!!! :P No offence, bitte.) Oczywistym bowiem jest, że mecz piłki nożnej, a już szczególnie takich meczów 64, czyli Mistrzostwa Świata, są czymś od wojny znacznie poważniejszym i bardziej epokowo doniosłym. Po pierwsze, bo bije się cały świat (żadna wojna nie angażuje takich sił). A po drugie dlatego, że są to wojny, których celem od samego początku jest pokój i rozładowanie męskiej potrzeby mordowania się (pomijam tu wypaczenia, które rodzą się przy okazji, gdyż ich skala jest w porównaniu z korzyściami pomijalna).
Co to ma wspólnego z niemieckimi piłkarzami?
Jak oglądałem ostatnio (na zmianę z Hiszpania – Honduras) trzecią część Die Hard, zastanawiałem się, czy kiedykolwiek niemiecka aryjska facjata przestanie być synonimem niecnych zamiarów i psychopatycznych pobudek. Pewnie jeszcze daleka droga przed pracowitymi Niemcami. A także przed resztą świata, by dostrzec, że te stereotypy nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością i są szkodliwą naleciałością po XX wieku.
Mundial RPA 2010 pięknie to pokazuje. Niemcy, jeszcze 70-80 lat temu kolebka zbrodniczego rasizmu i nacjonalizmu, dziś wystawia do najważniejszej światowej wojny skład złożony z ludzi, którzy urodzili się poza jej granicami. Trzech Polaków, Tunezyjczyk, dwóch Turków, Ghanijczyk, Bośniak, Brazylijczyk, Hiszpan – oni stanowią dziś o sile reprezentacji Niemiec. Oczywiście to drażni. Szczególnie osoby wychowanie na XIX-wiecznej, ksenofobicznej i izolacjonistycznej definicji narodowości, wciąż pokutującej w Europie. Pewnie w Niemczech też, ale z pewnością w kraju nad Wisłą. Drażni to także różnych zazdrośników, którzy do Klose i Podolskiego poczuwają się, gdy ci wygrywają, a szydzą, gdy zawalają mecz. Kij im w oko.
Bracie, gdzie jesteś?
Co za szczęście, że Aogo, Oezil czy Trochowski się tym nie przejmują. Czują się obywatelami kraju, których ich wychował (bo przeważnie żyli tam przez większość swojego życia). Może i nie śpiewają hymnu, ale od kiedy to jest wyznacznik patriotyzmu? Sprawiają radość swoim rodakom i płacą podatki w kraju, który jest ich ojczyzną lub matczyzną, jak w przypadku Jerome’a Boatenga. Ten ostatni dziś grał przeciwko swojemu bratu, Kevinowi Prince’owi, który olał to, co podarowano mu w Niemczech (tu został wyszkolony i stał się sławny) i z powodu focha wybrał grę dla Ghany, w której nigdy wcześniej nie był! Cóż za paradoks nowoczesnego świata, bo kto powie, czy ten Boateng był bardziej Niemcem czy Ghanijczykiem? Co jest bardziej słuszne: grać dla kraju, w którym się żyje czy dla kraju, z którego pochodził nasz ojciec? Ot, zagadka. Piękne jest to, że mógł o tym sam zadecydować. Kiedyś w trakcie wojny bracia trafiali na siebie w okopach, walcząc w przeciwnych armiach (typowe polskie losy w czasie IWŚ). Dziś po raz pierwszy w historii MŚ stało się to na boisku piłkarskim – czy nie lepiej tak?
Reprezentacja Niemiec trochę symbolizuje kraj, który jest taką Ameryką Europy. Ziemią Obiecaną dla ludzi, którzy muszą uciekać ze swoich stron. Za chlebem lub w obawie przed śmiercią. Ich szeregi suną przez Polskę w stronę tego lepszego, niemieckiego świata, a to Polacy zawsze są pierwsi do chwalenia się swoją tolerancją i gościnnością
Słyszę niemal radosny śmiech historii, że schronienia szukają w państwie, które podzieliło świat, a dziś stanowi wizytówkę idei europejskiego zjednoczenia. Smutne, że zawsze znajdą się tacy, dla których Cacau jest zbyt mało niemiecki, a Podolski zbyt polski, bo nie cieszy się, gdy strzela nam gola. Czy ktoś się czepia Włochów, Irlandczyków, Meksykanów i Bóg wie kogo jeszcze, że grają dla kraju, który budowali jego przodkowie?
Strasznie fajnie kibicuje się Niemcom. Nie tylko dlatego, że zawsze grają o zwycięstwo, że na ich meczach coś się zawsze dzieje dziwnego, że mogą wygrać z każdym i z każdym przegrać. Fajnie się kibicuje reprezentacji kraju, w której znalazło się miejsce dla tych, którym ten kraj sporo dał. A oni pięknie mu się rewanżują.
Linki dla zainteresowanych:
* blog Rafała Steca o tym samym temacie niemalże
* Artykuł Michała Pola o braciach Boateng