20-09-2009 22:12
Black Library Teaser: Pałac Władcy Plag
W działach: Warhammer, RPG | Odsłony: 116
Wszystkie cytaty pochodzą z wersji przed redakcją językową
Ból. Był więcej niż słowem, czymś więcej niż uczuciem. Stanowił sedno istnienia, przepełniał świat Einarra. Dzień w dzień, noc w noc, nic tylko palący, przenikliwy ból.
Tak zaczyna się powieść Pałac Władcy Plag autorstwa CL Wernera, książka, z którą zmagałem się przez niemal cały rok. Określenie "zmaganie się" dobrze oddaje charakter tej pracy. Rok wcześniej otrzymałem od Copernicusa do przekładu Wewnętrznego wroga i już wtedy zorientowałem się, że solidny tłumacz powinien wyróżniać się jedną zaletą, której mam deficyt: systematycznością. Deszcz czy słońce, lepszy czy gorszy dzień – pewną normę należy wyrobić. Jeśli to się nie udaje, cóż, zaczyna się zmaganie.
WW liczył około dwieście pięćdziesiąt stron. PWP jest grubszy o sto sześćdziesiąt. Brnąłem więc długo i opornie, wystawiając cierpliwość redaktora prowadzącego (pozdrówka dla Gregga) na anielską cierpliwość. Gdy razem z bohaterami brodziłem w śniegach Norski, była mroźna zima. Gdy dotarliśmy do skażonych krain, rojących się od krwiożerczych much i spaczonych Hungów, za oknem żar dochodził do trzydziestki piątki w cieniu.
Tam...
Przeskok z realiów WW – młody czarodziej rozpracowujący siatkę kultystów Tzeentcha w Altdorfie – był gwałtowny. PWP to opowieść, w której nic nie jest lekkie, delikatne i zwiewne. Nie ma bieżącej wody i gospód, w których dostaje się questy. Żeby dać sobie radę (czytaj: łupić południowców, zabijać gołymi łapami leśne bestie i mieć najlepszą pannę w wiosce), trzeba być twardym, mieć solidny topór i jeszcze cieszyć się łaską bogów. Nie tych mięczaków z południa, ale tró bogów. Tych, którzy dopalają nas mutacjami. Thorgal Aegirsson dostałby tu bęcki w pierwszej rundzie.
Einarr, który wyrusza w sam głąb Pustkowi Chaosu, zmaga się z masą wrogów (o ile dobrze pamiętam, na pierwszych osiemdziesięciu stronach toczy siedem walk, a potem się rozkręca), z których najgroźniejsi są: ból i rozpacz.
Ból to w zasadzie norma, naturalny stan skupienia Norsmena. Niemal każda walka to cios rozrywający mięcho do kości, żrący kwas demonicznego stwora lub skażenie choróbskami Nurgla. Rozpacz natomiast, to sytuacja, gdy fatalistycznie nastawieni do życia Norsmeni, dają za wygraną. Każdy z nich bowiem ma pełną świadomość, że wszystko, co ich spotyka, to tylko igraszka bogów (tych tró). Przy takim założeniu łatwiej im się żyje, gdy trzeba przejść pieszo przez Zamarznięte Morze czy uderzyć garstką śmiałków na pałac, w którym urzęduje zastępca Nurgla. Czasem jednak wola zostaje wystawiona na próbę i bohater musi walczyć sam ze sobą, by nie pęknąć.
Porażką nie jest zatem dać się zarżnąć, lecz zrobić to w mało godny sposób, który w zaświatach będzie budził kpiny przodków. Einarr i ludzie (choć nie tylko), których spotyka po drodze, żyją szybko i na pełnych obrotach, zaś słowa "proszę" i "przepraszam" nie mają odpowiedników w ich języku.
Przerywnik na marginesie
Lubię uniwersum Warhammera, choć raczej nie wziąłbym udziału w konkursie wiedzy o tym, kto jest szóstym pociotkiem Imperatora od strony stryjecznego brata młodszej siostry babci. Tak jak pewnie wielu graczy i MG po prostu lubię nastrój świata skazanego na zagładę, w którym dzięki temu jeszcze bardziej potrzebni są bohaterowie. W ramach poszerzania wiedzy o Starym Świecie i podpatrywania warsztatu innych tłumaczy, zacząłem więc powoli nadrabiać zaległości powieściowo-opowiadaniowe.
I w wielu przypadkach rwałem włosy z głowy, a ludzie w tramwajach patrzyli na mnie jak na fana Coelho, gdy sapałem: "dżizas, kto to pisał?" Tak było chociażby przy Posłańcu śmierci, książce, przez połowę której bohater plącze się po wiosce, a potem przez pół z niej zwiewa, by autor mógł w końcu wrzucić go na swoją erpegową drużynę. Zuo, mrok i pitu-pitu. Zęby bolały mnie też przy powrocie do korzeni, czyli wielu opowiadaniach z Jeźdźców wilków. Refleksja zazwyczaj była jedna i ta sama: ktoś zagrał sesję, która wydawała mu się dobra, a potem postanowił ją spisać. Z detalami. Proszę zwrócić uwagę na słowo: "wydawała".
CL Wernerowi lub komuś z Black Library na szczęście dobrze się wydawało. A pisarstwo okołowfrpowe od czasów pierwszych bazgroł Billa Kinga przeszło pewną ewolucję.
...i bez powrotu
Pałac Władcy Plag w wielu miejscach wciąż przypomina kampanię dla grupy przyjaciół, ale jest to kampania przeprowadzona przez MG, któremu zależało. Zależało na rozmachu, megawypasionych potworach dla megaprzepakowanych herosów po pięciu rozwinięciach. Wyzwaniu z gatunku high-endowych, po których system należałoby odłożyć na półkę na jakieś pół roku, bo mocniej, ostrzej i z większym wykopem się nie da.
W efekcie pod koniec miałem tak, że tłumaczyłem coraz szybciej, bo sam chciałem się dowiedzieć, jak to wszystko się skończy. A kończy się warhammerowo. Do bólu.
Na koniec jeszcze jeden teaserowy cytacik dla tych, którzy wiedzą, o co naprawdę chodzi w fantasy:
Cały czas wpatrując się w jej oczy, wykonał szybki skok i chwycił swój płaszcz. Zerwał go z niej jednym gładkim pociągnięciem. Tak jak się domyślał, pod okryciem łowczyni była naga jak odarta ze skóry foka.
PS. Mam wciąż w planach nadrabianie powieści i opowiadań ze świata WFRP. Jakieś sugestie (poza cyklem o Gotreku) z Waszej strony?
Ból. Był więcej niż słowem, czymś więcej niż uczuciem. Stanowił sedno istnienia, przepełniał świat Einarra. Dzień w dzień, noc w noc, nic tylko palący, przenikliwy ból.
Tak zaczyna się powieść Pałac Władcy Plag autorstwa CL Wernera, książka, z którą zmagałem się przez niemal cały rok. Określenie "zmaganie się" dobrze oddaje charakter tej pracy. Rok wcześniej otrzymałem od Copernicusa do przekładu Wewnętrznego wroga i już wtedy zorientowałem się, że solidny tłumacz powinien wyróżniać się jedną zaletą, której mam deficyt: systematycznością. Deszcz czy słońce, lepszy czy gorszy dzień – pewną normę należy wyrobić. Jeśli to się nie udaje, cóż, zaczyna się zmaganie.
WW liczył około dwieście pięćdziesiąt stron. PWP jest grubszy o sto sześćdziesiąt. Brnąłem więc długo i opornie, wystawiając cierpliwość redaktora prowadzącego (pozdrówka dla Gregga) na anielską cierpliwość. Gdy razem z bohaterami brodziłem w śniegach Norski, była mroźna zima. Gdy dotarliśmy do skażonych krain, rojących się od krwiożerczych much i spaczonych Hungów, za oknem żar dochodził do trzydziestki piątki w cieniu.
Tam...
Przeskok z realiów WW – młody czarodziej rozpracowujący siatkę kultystów Tzeentcha w Altdorfie – był gwałtowny. PWP to opowieść, w której nic nie jest lekkie, delikatne i zwiewne. Nie ma bieżącej wody i gospód, w których dostaje się questy. Żeby dać sobie radę (czytaj: łupić południowców, zabijać gołymi łapami leśne bestie i mieć najlepszą pannę w wiosce), trzeba być twardym, mieć solidny topór i jeszcze cieszyć się łaską bogów. Nie tych mięczaków z południa, ale tró bogów. Tych, którzy dopalają nas mutacjami. Thorgal Aegirsson dostałby tu bęcki w pierwszej rundzie.
Einarr, który wyrusza w sam głąb Pustkowi Chaosu, zmaga się z masą wrogów (o ile dobrze pamiętam, na pierwszych osiemdziesięciu stronach toczy siedem walk, a potem się rozkręca), z których najgroźniejsi są: ból i rozpacz.
Ból to w zasadzie norma, naturalny stan skupienia Norsmena. Niemal każda walka to cios rozrywający mięcho do kości, żrący kwas demonicznego stwora lub skażenie choróbskami Nurgla. Rozpacz natomiast, to sytuacja, gdy fatalistycznie nastawieni do życia Norsmeni, dają za wygraną. Każdy z nich bowiem ma pełną świadomość, że wszystko, co ich spotyka, to tylko igraszka bogów (tych tró). Przy takim założeniu łatwiej im się żyje, gdy trzeba przejść pieszo przez Zamarznięte Morze czy uderzyć garstką śmiałków na pałac, w którym urzęduje zastępca Nurgla. Czasem jednak wola zostaje wystawiona na próbę i bohater musi walczyć sam ze sobą, by nie pęknąć.
Porażką nie jest zatem dać się zarżnąć, lecz zrobić to w mało godny sposób, który w zaświatach będzie budził kpiny przodków. Einarr i ludzie (choć nie tylko), których spotyka po drodze, żyją szybko i na pełnych obrotach, zaś słowa "proszę" i "przepraszam" nie mają odpowiedników w ich języku.
Przerywnik na marginesie
Lubię uniwersum Warhammera, choć raczej nie wziąłbym udziału w konkursie wiedzy o tym, kto jest szóstym pociotkiem Imperatora od strony stryjecznego brata młodszej siostry babci. Tak jak pewnie wielu graczy i MG po prostu lubię nastrój świata skazanego na zagładę, w którym dzięki temu jeszcze bardziej potrzebni są bohaterowie. W ramach poszerzania wiedzy o Starym Świecie i podpatrywania warsztatu innych tłumaczy, zacząłem więc powoli nadrabiać zaległości powieściowo-opowiadaniowe.
I w wielu przypadkach rwałem włosy z głowy, a ludzie w tramwajach patrzyli na mnie jak na fana Coelho, gdy sapałem: "dżizas, kto to pisał?" Tak było chociażby przy Posłańcu śmierci, książce, przez połowę której bohater plącze się po wiosce, a potem przez pół z niej zwiewa, by autor mógł w końcu wrzucić go na swoją erpegową drużynę. Zuo, mrok i pitu-pitu. Zęby bolały mnie też przy powrocie do korzeni, czyli wielu opowiadaniach z Jeźdźców wilków. Refleksja zazwyczaj była jedna i ta sama: ktoś zagrał sesję, która wydawała mu się dobra, a potem postanowił ją spisać. Z detalami. Proszę zwrócić uwagę na słowo: "wydawała".
CL Wernerowi lub komuś z Black Library na szczęście dobrze się wydawało. A pisarstwo okołowfrpowe od czasów pierwszych bazgroł Billa Kinga przeszło pewną ewolucję.
...i bez powrotu
Pałac Władcy Plag w wielu miejscach wciąż przypomina kampanię dla grupy przyjaciół, ale jest to kampania przeprowadzona przez MG, któremu zależało. Zależało na rozmachu, megawypasionych potworach dla megaprzepakowanych herosów po pięciu rozwinięciach. Wyzwaniu z gatunku high-endowych, po których system należałoby odłożyć na półkę na jakieś pół roku, bo mocniej, ostrzej i z większym wykopem się nie da.
W efekcie pod koniec miałem tak, że tłumaczyłem coraz szybciej, bo sam chciałem się dowiedzieć, jak to wszystko się skończy. A kończy się warhammerowo. Do bólu.
Na koniec jeszcze jeden teaserowy cytacik dla tych, którzy wiedzą, o co naprawdę chodzi w fantasy:
Cały czas wpatrując się w jej oczy, wykonał szybki skok i chwycił swój płaszcz. Zerwał go z niej jednym gładkim pociągnięciem. Tak jak się domyślał, pod okryciem łowczyni była naga jak odarta ze skóry foka.
PS. Mam wciąż w planach nadrabianie powieści i opowiadań ze świata WFRP. Jakieś sugestie (poza cyklem o Gotreku) z Waszej strony?