10-04-2008 23:26
Rewanż za Camp Nou
W działach: Piłka nożna | Odsłony: 0
Tak, wiem, tu miało być o komiksach. I będzie, bo trafił mi w łapki naprawdę fajny polski komiks, a neishin zasilił mnie paroma TPB Batmana.
Ale póki piłka w grze wygrywa większa namiętność...
Zdjęcie obok mówi wszystko. Nie cierpię Włochów i ich stylu gry. Lucatoni to symulant i cwaniak, ale fajnie mieć takiego lepszego Inazghiego w swoim ukochanym klubie *całuje herb na koszulce*
Winny mojej miłości do klubu z Bawarii jest mój ojciec, duży Repek, który wieki temu - gdy byłem jeszcze mniejszym repkiem - wyjechał do Niemiec robić doktorat. Kiedyś przywiózł mi kaszkiet FC Bayern, a potem już wszystko dobrze kojarzyło mi się z Niemcami, a Bayernem w szczególności.
I to do tego stopnia, że gdy kiedyś Legia Warszawa przegrywała w dwumeczu 1:3 i 3:7, dziwiłem się, że Szpakowski lamentuje.
A potem przyszedł rok 1999 i trauma z Camp Nou, gdy ManU w ciągu 2 minut rozbiło Kahna, Kuffoura i mnie. Potem zaś 2001, gdy w karnych Kahn dokonał cudu i poczułem ulgę - opłaca się być wiernym kibicem. Czegoś jednak mi brakowało...
I ten dług Bayern spłacił dziś. Grając fatalnie, żenująco, aż szlag człowieka trafiał, że piwa nie ma, by jakoś to znieść. Ale grał po niemiecku, do końca i jeszcze raz potwierdził, że wątpić w niego nie warto.
Idę odłożyć koszulkę do szafy. Poczeka na Zenit.
Ale póki piłka w grze wygrywa większa namiętność...
Zdjęcie obok mówi wszystko. Nie cierpię Włochów i ich stylu gry. Lucatoni to symulant i cwaniak, ale fajnie mieć takiego lepszego Inazghiego w swoim ukochanym klubie *całuje herb na koszulce*
Winny mojej miłości do klubu z Bawarii jest mój ojciec, duży Repek, który wieki temu - gdy byłem jeszcze mniejszym repkiem - wyjechał do Niemiec robić doktorat. Kiedyś przywiózł mi kaszkiet FC Bayern, a potem już wszystko dobrze kojarzyło mi się z Niemcami, a Bayernem w szczególności.
I to do tego stopnia, że gdy kiedyś Legia Warszawa przegrywała w dwumeczu 1:3 i 3:7, dziwiłem się, że Szpakowski lamentuje.
A potem przyszedł rok 1999 i trauma z Camp Nou, gdy ManU w ciągu 2 minut rozbiło Kahna, Kuffoura i mnie. Potem zaś 2001, gdy w karnych Kahn dokonał cudu i poczułem ulgę - opłaca się być wiernym kibicem. Czegoś jednak mi brakowało...
I ten dług Bayern spłacił dziś. Grając fatalnie, żenująco, aż szlag człowieka trafiał, że piwa nie ma, by jakoś to znieść. Ale grał po niemiecku, do końca i jeszcze raz potwierdził, że wątpić w niego nie warto.
Idę odłożyć koszulkę do szafy. Poczeka na Zenit.