10-02-2008 21:03
Puchar Narodów Afryki
W działach: Piłka nożna | Odsłony: 0
Magisterka z pracą dyplomową o związkach piłki nożnej, teatru i telewizji zobowiązuje.
Moje pierwsze sportowe wspomnienia związane z piłką nożną to tragedia na Heysel w 1985 i finał Mistrzostw Świata w Meksyku w 1986. Potem już prawie w całości podziwiałem trio Rijkard-Gullit-Van Basten na boiskach w Niemczech, gdy zdobywali Mistrzostwo Europy.
Ale tak naprawdę moją pierwszą, pełną imprezą sportową, podczas której oglądałem niemal wszystko, były Mistrzostwa Świata w 1990, które odbyły się we Włoszech. Tak, to chyba wtedy najmocniej pragnąłem zostać komentatorem sportowym. Wtedy też po raz pierwszy w akcji zobaczyłem Kamerun...
To było lato, kiedy każdy - nawet kibicując równocześnie innym drużynom - był Kameruńczykiem.
Przed chwilą zakończył się kolejny Puchar Narodów Afryki, drugi najciekawszy narodowy turniej piłkarski na świecie. Pierwsze są oczywiście Mistrzostwa Europy, gdzie nie ma wszystkich najlepszych zawodników (brak Brazylii, Argentyny, Meksyku, drużyn z Afryki), ale za to nie ma prawie żadnych słabeuszy. Tu na trzy grupy cztery są grupami śmierci, mecze stoją na bardzo wysokim poziomie (nawet jeśli nie pada w nich zbyt wiele bramek - vide: zwycięstwo Greków w 2004).
PNA jest bliski tego ideału. Wśród szesnastu zespołów trafiły się naturalnie kurioza pokroju Beninu, Sudanu czy Namibii, ale czołówka turnieju i jego średniaki to zespoły mogące pochwalić się wybitnymi zawodnikami i świetnym poziomem. Drogba, Essien, Eto'o, Kalou, Mikel, Song, Diouf - każdy, kto ogląda na codzień Ligę Mistrzów, śledzi doniesienia z Anglii i Hiszpanii, wie, o kogo chodzi.
Także tym zawodnikom, jako bliższym sercu i bardziej znajomym, kibicowałem. Tymczasem, jak to często w takich sytuacjach bywa, wygrali ci, którzy ze światem "naszej" piłki mają kontakt sporadyczny. Egipt. Ekipa Faraonów oparta - z nielicznymi wyjątkami - na galacticos lokalnej ligi. Grali naprawdę wspaniale - nie zawsze idealnie pięknie dla oka, ale i tak skutecznie, zdobywając całkiem sporo bramek. W pewnym sensie - choć mieli możliwość lepszego zgrania się - utarli nosa swoim lepiej zarabiającym kumplom ze Starego Świata.
PNA to turniej, który chyba jako ostatni oddaje w pełni siłę słów Jerzego Pilcha. Mój drugi ulubiony cytat o piłca nożnej: "Gdy rozpoczyna się mecz piłkarski, nie jestem pewien, czy rodzą się i umierają ludzie, czy toczą się wojny. Chyba nie". Patrząc na pełną radości grę Afrykańczyków, którzy nie szukali wymówek, by w środku sezonu zostać w klubach (jak czyni w przypadku Copa America - i to w czasie europejskich wakacji! - wielu Brazylijczyków i Argentyńczków), minimalnie łatwiej było zapomnieć, że Wybrzeże Kości Słoniowej to w zasadzie dwa odrębne kraje, Sudan reprezenotwany był przez zawodników z jednego klubu, a w tle świat bardziej żył wydarzeniami w Czadzie, niż wyczynami strzeleckimi Eto'o i spółki.
Egipt wygrał po finale dość nudnym, w którym - jak napisał serwis 'zczuba' - wystarczyło mieć niezły zespół, porządnego bramkarza i partacza w defensywie rywali (w tym wypadku: świetnego na codzień Rigoberta Songa). Tak, byłoby ciekawiej, gdyby doszło do karnych. Ale i tak cały turniej dostarczył masy emocji, cudownych bramek... i paru egipskich nazwisk, o których warto pamiętać. Może pojawią się za dwa lata na boiskach w RPA i widzów tegorocznego PNA nie będą dziwić wyczyny Al Hadary'ego, Zaky'ego, Zidana czy Abou Teriki.
Uwertura do Euro 2008 zakończona. Czekamy na czerwiec - wtedy zacznie się prawdziwe granie.
Moje pierwsze sportowe wspomnienia związane z piłką nożną to tragedia na Heysel w 1985 i finał Mistrzostw Świata w Meksyku w 1986. Potem już prawie w całości podziwiałem trio Rijkard-Gullit-Van Basten na boiskach w Niemczech, gdy zdobywali Mistrzostwo Europy.
Ale tak naprawdę moją pierwszą, pełną imprezą sportową, podczas której oglądałem niemal wszystko, były Mistrzostwa Świata w 1990, które odbyły się we Włoszech. Tak, to chyba wtedy najmocniej pragnąłem zostać komentatorem sportowym. Wtedy też po raz pierwszy w akcji zobaczyłem Kamerun...
To było lato, kiedy każdy - nawet kibicując równocześnie innym drużynom - był Kameruńczykiem.
Przed chwilą zakończył się kolejny Puchar Narodów Afryki, drugi najciekawszy narodowy turniej piłkarski na świecie. Pierwsze są oczywiście Mistrzostwa Europy, gdzie nie ma wszystkich najlepszych zawodników (brak Brazylii, Argentyny, Meksyku, drużyn z Afryki), ale za to nie ma prawie żadnych słabeuszy. Tu na trzy grupy cztery są grupami śmierci, mecze stoją na bardzo wysokim poziomie (nawet jeśli nie pada w nich zbyt wiele bramek - vide: zwycięstwo Greków w 2004).
PNA jest bliski tego ideału. Wśród szesnastu zespołów trafiły się naturalnie kurioza pokroju Beninu, Sudanu czy Namibii, ale czołówka turnieju i jego średniaki to zespoły mogące pochwalić się wybitnymi zawodnikami i świetnym poziomem. Drogba, Essien, Eto'o, Kalou, Mikel, Song, Diouf - każdy, kto ogląda na codzień Ligę Mistrzów, śledzi doniesienia z Anglii i Hiszpanii, wie, o kogo chodzi.
Także tym zawodnikom, jako bliższym sercu i bardziej znajomym, kibicowałem. Tymczasem, jak to często w takich sytuacjach bywa, wygrali ci, którzy ze światem "naszej" piłki mają kontakt sporadyczny. Egipt. Ekipa Faraonów oparta - z nielicznymi wyjątkami - na galacticos lokalnej ligi. Grali naprawdę wspaniale - nie zawsze idealnie pięknie dla oka, ale i tak skutecznie, zdobywając całkiem sporo bramek. W pewnym sensie - choć mieli możliwość lepszego zgrania się - utarli nosa swoim lepiej zarabiającym kumplom ze Starego Świata.
PNA to turniej, który chyba jako ostatni oddaje w pełni siłę słów Jerzego Pilcha. Mój drugi ulubiony cytat o piłca nożnej: "Gdy rozpoczyna się mecz piłkarski, nie jestem pewien, czy rodzą się i umierają ludzie, czy toczą się wojny. Chyba nie". Patrząc na pełną radości grę Afrykańczyków, którzy nie szukali wymówek, by w środku sezonu zostać w klubach (jak czyni w przypadku Copa America - i to w czasie europejskich wakacji! - wielu Brazylijczyków i Argentyńczków), minimalnie łatwiej było zapomnieć, że Wybrzeże Kości Słoniowej to w zasadzie dwa odrębne kraje, Sudan reprezenotwany był przez zawodników z jednego klubu, a w tle świat bardziej żył wydarzeniami w Czadzie, niż wyczynami strzeleckimi Eto'o i spółki.
Egipt wygrał po finale dość nudnym, w którym - jak napisał serwis 'zczuba' - wystarczyło mieć niezły zespół, porządnego bramkarza i partacza w defensywie rywali (w tym wypadku: świetnego na codzień Rigoberta Songa). Tak, byłoby ciekawiej, gdyby doszło do karnych. Ale i tak cały turniej dostarczył masy emocji, cudownych bramek... i paru egipskich nazwisk, o których warto pamiętać. Może pojawią się za dwa lata na boiskach w RPA i widzów tegorocznego PNA nie będą dziwić wyczyny Al Hadary'ego, Zaky'ego, Zidana czy Abou Teriki.
Uwertura do Euro 2008 zakończona. Czekamy na czerwiec - wtedy zacznie się prawdziwe granie.