30-04-2008 23:37
Ostatni ConStar
W działach: Konwenty | Odsłony: 0
O 20:47 zasiadłem przed telewizorem.
Na pierwszą połowę wypiłem Carlsberga - za Liverpool.
Na drugą Heinekena - za Ligę Mistrzów.
Wygrała zaś Chelsea - całkiem zasłużenie. Pozostaje kibicować ManU w finale i liczyć na super emocje.
I aż żal, że jutro, gdy swój mecz zaczyna Bayern, ja mam prelekcję. Aha, no tak, przecież jutro zaczyna się ConStar... Trzeba będzie wziąć koszulkę ze sobą.
Ostatni ConStar jeśli idzie o ścisłość. Dla mnie szósty konwent, w którym jestem w ścisłej organizacji, piąty jako koordynator. Nie liczę Polconu i Krakonów, bo tam mój udział był marginalny. Puszonowi stuknęło oczko, Magda plasuje się gdzieś pośrodku. Lucek, który zaszalał ze sponsorami i dobił już w nagrodach do progu 13 tysięcy złotych, może się jeszcze waha, ale dla nas decyzja jest ostateczna: kończymy.
Niby podobnie było w 2005, gdy robiliśmy Ostatni ConQuest. Ale wtedy byliśmy te trzy lata młodsi, nie pracowaliśmy tak ostro, nie byliśmy żonaci/zamężni, czasu brakowało nam mniej niż teraz, a do tego by neishin, który chciał pokoordynować i jakoś tak wyszło. I nie żałujemy, bo drugiego bachorka kochamy równie mocno. Jednakże teraz, tak jak w 2005, wolimy skończyć w momencie, gdy jest dobrze, niż patrzeć, jak dziecko nam umiera na rękach.
Ponieważ wszystkie nasze konwenty były inicjatywami prywatnymi, mamy ten luksus.
W czwartek, o 12:30 wpuszczamy na teren ConStaru. Wcześnie, prawda? Wszystko dzięki temu, że kon rusza 1 maja, a ze szkoła dogadaliśmy się na wejście już w środę, o 18:00. Ustawiliśmy sale, dopięliśmy wszystko na przedostatni guzik, budynek czeka na przybyszy z całej Polski. A obsługa już nocuje na miejscu, by być gotowa na południe. W porównaniu ze sprintami, które musieliśmy odstawiać co roku, ustawiając szkołę w mniej niż godzinę, jest to piękna sprawa. Pozwala wrócić do domu i obejrzeć dobry mecz.
Robienie konów to jedna z fajniejszych rzeczy, jakie wymyślili ludzie. Gdy podejdzie się do tego trochę na poważnie [by było solidnie], a trochę na luzie [gdy coś się niespodziewanie wali], sprawia to masę przyjemności i pozostawia niezapomniane wrażenia. I uzależnia.
Mam przeczucie, że każdy, kto kiedykolwiek spędził 2-3 miesięce na mniej lub bardziej ostrym orgowaniu konwentu, a potem kolejny miesiąc na robieniu po nim porządków i wyczekiwaniu na relacje uczestników, już nigdy nie będzie czuł się na "obcym" konwencie tak samo. Fajnie jest wpaść na znajomy konwent i spotkać znajomych. Ale smakuje to jeszcze lepiej, gdy "znajomy konwent" to "konwent, który sam robisz".
Czy da się pójść na odwyk? Niestety, musi się dać. Ale ostatnia działka jutro i nastawiam się na solidny odlot.
Zapraszam na ConStar.
Na pierwszą połowę wypiłem Carlsberga - za Liverpool.
Na drugą Heinekena - za Ligę Mistrzów.
Wygrała zaś Chelsea - całkiem zasłużenie. Pozostaje kibicować ManU w finale i liczyć na super emocje.
I aż żal, że jutro, gdy swój mecz zaczyna Bayern, ja mam prelekcję. Aha, no tak, przecież jutro zaczyna się ConStar... Trzeba będzie wziąć koszulkę ze sobą.
Ostatni ConStar jeśli idzie o ścisłość. Dla mnie szósty konwent, w którym jestem w ścisłej organizacji, piąty jako koordynator. Nie liczę Polconu i Krakonów, bo tam mój udział był marginalny. Puszonowi stuknęło oczko, Magda plasuje się gdzieś pośrodku. Lucek, który zaszalał ze sponsorami i dobił już w nagrodach do progu 13 tysięcy złotych, może się jeszcze waha, ale dla nas decyzja jest ostateczna: kończymy.
Niby podobnie było w 2005, gdy robiliśmy Ostatni ConQuest. Ale wtedy byliśmy te trzy lata młodsi, nie pracowaliśmy tak ostro, nie byliśmy żonaci/zamężni, czasu brakowało nam mniej niż teraz, a do tego by neishin, który chciał pokoordynować i jakoś tak wyszło. I nie żałujemy, bo drugiego bachorka kochamy równie mocno. Jednakże teraz, tak jak w 2005, wolimy skończyć w momencie, gdy jest dobrze, niż patrzeć, jak dziecko nam umiera na rękach.
Ponieważ wszystkie nasze konwenty były inicjatywami prywatnymi, mamy ten luksus.
W czwartek, o 12:30 wpuszczamy na teren ConStaru. Wcześnie, prawda? Wszystko dzięki temu, że kon rusza 1 maja, a ze szkoła dogadaliśmy się na wejście już w środę, o 18:00. Ustawiliśmy sale, dopięliśmy wszystko na przedostatni guzik, budynek czeka na przybyszy z całej Polski. A obsługa już nocuje na miejscu, by być gotowa na południe. W porównaniu ze sprintami, które musieliśmy odstawiać co roku, ustawiając szkołę w mniej niż godzinę, jest to piękna sprawa. Pozwala wrócić do domu i obejrzeć dobry mecz.
Robienie konów to jedna z fajniejszych rzeczy, jakie wymyślili ludzie. Gdy podejdzie się do tego trochę na poważnie [by było solidnie], a trochę na luzie [gdy coś się niespodziewanie wali], sprawia to masę przyjemności i pozostawia niezapomniane wrażenia. I uzależnia.
Mam przeczucie, że każdy, kto kiedykolwiek spędził 2-3 miesięce na mniej lub bardziej ostrym orgowaniu konwentu, a potem kolejny miesiąc na robieniu po nim porządków i wyczekiwaniu na relacje uczestników, już nigdy nie będzie czuł się na "obcym" konwencie tak samo. Fajnie jest wpaść na znajomy konwent i spotkać znajomych. Ale smakuje to jeszcze lepiej, gdy "znajomy konwent" to "konwent, który sam robisz".
Czy da się pójść na odwyk? Niestety, musi się dać. Ale ostatnia działka jutro i nastawiam się na solidny odlot.
Zapraszam na ConStar.