12-08-2012 00:45
Olimpiado, przepraszam
W działach: Sport | Odsłony: 7
Od czasu uzyskania jako takiej świadomości medialnej uważałem, że Igrzyska Olimpijskie to zasadniczo nuda. Zdania w gruncie rzeczy nie zmieniam, ale i tak IO Londyn 2012 dla spokoju sumienia trzeba przeprosić.
Sport żyje dzięki telewizji. Nie jest (?) winą poszczególnych dyscyplin, że trudno je atrakcyjnie pokazać. Niestety, takie żeglarstwo czy windsurfing – co by daleko nie szukać dyscyplin, w których odnosimy czasem sukcesy – są wybitnie nieekranowe. Zadania wciągnięcia widza nie ułatwia też poszatkowany terminarz, w którym pół rundy boksu sąsiaduje z układem w gimnastyce artystycznej i setem siatkówki.
Również "nasi" nie ułatwiają zadania, co cztery lata masowo ukazując nędzę polskiego sportu. Sukcesy wciąż – i pewnie jeszcze długo – będą wynikiem indywidualnych zrywów i przypadków, zazwyczaj w dyscyplinach, które interesują dwadzieścia krajów na krzyż. Może kiedyś w końcu siatkarze...? Ale to temat-rzeka na niezliczone inne notki.
Tymczasem zdałem sobie sprawę, że byłem wobec IO niesprawiedliwy. Pamiętam jeszcze Seul, wspaniałą piłkarską Barcelonę, potem Atlantę. Wtedy takie imprezy chłonęło się z naiwnością dziecka, które miało wakacje i spędzało je na jedzeniu czereśni przed telewizorem. Ale już w bardziej dorosłym życiu w zasadzie nie oglądałem:
Ale IO wreszcie wróciły do domu i do sensownej strefy czasowej.
I było pięknie. Wreszcie za sprawą TVP i TVP Sport with a little help from Eurosport można było dostać w dwutygodniowej pigułce przegląd wszystkiego, co najlepsze w światowym sporcie (futbol pomijam, bo on toczy się swoim trybem i chyba dobrze, że nie wpycha się na IO). Szczególnie piękne były wieczory, gdy większość Polaków poległa już w eliminacjach do repasaży i w walkach ostatnich szans. Wtedy można było nareszcie popatrzeć na najlepszych z najlepszych.
Igrzyska XXX Olimpiady zapamiętam za:
Oby w Rio było równie pięknie, nawet mimo chorej pory transmisji. Czas IO to piękne dwa tygodnie i Londyn pokazał, że zasłużył na goszczenie u siebie całego świata.
Na koniec największy hymn olimpisjki wszech czasów...
Sport żyje dzięki telewizji. Nie jest (?) winą poszczególnych dyscyplin, że trudno je atrakcyjnie pokazać. Niestety, takie żeglarstwo czy windsurfing – co by daleko nie szukać dyscyplin, w których odnosimy czasem sukcesy – są wybitnie nieekranowe. Zadania wciągnięcia widza nie ułatwia też poszatkowany terminarz, w którym pół rundy boksu sąsiaduje z układem w gimnastyce artystycznej i setem siatkówki.
Również "nasi" nie ułatwiają zadania, co cztery lata masowo ukazując nędzę polskiego sportu. Sukcesy wciąż – i pewnie jeszcze długo – będą wynikiem indywidualnych zrywów i przypadków, zazwyczaj w dyscyplinach, które interesują dwadzieścia krajów na krzyż. Może kiedyś w końcu siatkarze...? Ale to temat-rzeka na niezliczone inne notki.
Tymczasem zdałem sobie sprawę, że byłem wobec IO niesprawiedliwy. Pamiętam jeszcze Seul, wspaniałą piłkarską Barcelonę, potem Atlantę. Wtedy takie imprezy chłonęło się z naiwnością dziecka, które miało wakacje i spędzało je na jedzeniu czereśni przed telewizorem. Ale już w bardziej dorosłym życiu w zasadzie nie oglądałem:
- Sydney, bo o chorej porze – pamiętam, jak słucham o piątej nad ranem w radio relacji z meczu polskich hokeistów na trawie;
- Aten, bo polskie studio zamordowało transmisje swoim nacjonalizmem, nie pokazując masy świetnych wydarzeń;
- Pekinu, bo poza siatkarzami i szczypiornistami bojkotowałem.
Ale IO wreszcie wróciły do domu i do sensownej strefy czasowej.
I było pięknie. Wreszcie za sprawą TVP i TVP Sport with a little help from Eurosport można było dostać w dwutygodniowej pigułce przegląd wszystkiego, co najlepsze w światowym sporcie (futbol pomijam, bo on toczy się swoim trybem i chyba dobrze, że nie wpycha się na IO). Szczególnie piękne były wieczory, gdy większość Polaków poległa już w eliminacjach do repasaży i w walkach ostatnich szans. Wtedy można było nareszcie popatrzeć na najlepszych z najlepszych.
Igrzyska XXX Olimpiady zapamiętam za:
- Medal Bartłomieja Bonka i inne nieoczekiwane medale Polaków. Jak powiedział znajomy, niespodziewany brąz jest jak złoto. Zieliński i Majewski byli wspaniali, Włodarczyk też, ale to Bonk i jemu podobni/e sprawili/ły chyba najwięcej radości spragnionym medali Polakom.
- Usaina Bolta. Człowiek, który tak się nazywa, nie może nie być najszybszym człowiekiem na świecie. I daje sportowi na najwyższym poziomie to, czego ten potrzebuje – odrobinę szaleństwa i wynikający z niego show.
- Koszykarski Dream Team AD2012. Znów, gdy ogląda się amerykańskich koszykarzy, ma się wrażenie, jakby Jordan stąpał po ziemi parkiecie. Szkoda, że Hiszpanie zostaną pewnie w finale zmiecieni (oby nie), ale i tak ogląda się to wspaniale.
- Finał siatkówki kobiet. Amerykanki mogły wywalić Brazylijki za burtę już w fazie grupowej. Nie podłożyły się jednak Turczynkom. Z Brazylią zagrały w finale i przegrały. Moc.
- Za jutrzejsze finały waterpolo, handballu i siatkówki mężczyzn. To powinny być wielkie spotkania (choć szkoda, że nie ma w finale ambitnych Węgrów). I nie napiszę, że mogliby na tym poziomie być Polacy. Nie mogliby. Do czasu, gdy nie nauczą się od Ole Gunnara Solskjaera, co znaczy "instynkt zabójcy", nie dla psa kiełbasa.
- I wreszcie, za finał handballu kobiet Norwegia – Czarnogóra. Piękny, emocjonujący, zacięty. I zwieńczony fantastycznym gestem Czarnogórek. 20 sekund do końca, przegrywają dwoma bramkami, Norweżki mają piłkę, wiadomo – po meczu. Trener Czarnogóry zaczyna klaskać. W tym samym momencie wszystkie zawodniczki biją brawo rywalkom (od 41:35 min., dzięki dla amnezjusza). Poezja.
Oby w Rio było równie pięknie, nawet mimo chorej pory transmisji. Czas IO to piękne dwa tygodnie i Londyn pokazał, że zasłużył na goszczenie u siebie całego świata.
Na koniec największy hymn olimpisjki wszech czasów...
12
Notka polecana przez: amnezjusz, bohomaz, dzemeuksis, Dzikowy, earl, Marigold, MEaDEA, Ramirez Kel Ruth, Squid, Tyldodymomen, whitlow, Zireael
Poleć innym tę notkę