» Blog » Od Gosslinga do Passenta
07-10-2012 23:26

Od Gosslinga do Passenta

W działach: Film | Odsłony: 0

Od Gosslinga do Passenta
Spoilery, bojery i brojlery... chyba miały być, ale wydaje mi się, żę nie ma.

Sezon serialowy się rozkręca. Ale lato, poza oglądaniem siłą rozpędu True Blooda było okazją do nadrobienia zaległości. Tyle, że Breaking Bad zasługuje na osobną notkę. Dlatego najpierw o amerykańskich serialach o zabarwieniu politycznym.


Początek roku 2012 to świetne Idy marcowe, po których przyszedł czas na moim zdaniem mocno niedocenionego J. Edgara. A potem przyszła kolej na kilka seriali, które zdały Serialowy Test Repka (c)(TM)(R) i zostały zakwalifikowane do oglądania.


Homeland

Czyli serial, który doczekał się na ostatnich Emmy nagrody w kategorii Drama Series. Pokonał takich rywali jak Boardwalk Empire, Breaking Bad czy Mad Men. Wow, to musi być coś, nie? Patrząc dalej, nagrody zgarnęli też główni aktorzy – Claire Danes i Damien Lewis. Wow, to już musi być serial wszech czasów niemal, nie?

TAAAK! Niestety nie. Wciąż aktualny temat – marines wraca z niewoli u terrorystów i jest podejrzany o to, że przeszedł na drugą stronę – wystarczył, by przyciągnąć uwagę nowością. Nie da się ukryć, że pozostałe seriale już mają na karku parę sezonów (może poza Grą o tron, która jednak szybko mocno rozczarowała) i na efekt świeżości liczyć nie mogą. Szkoda, że to wystarczyło by przewidywalna fabuła i drewno aktorskie przeważyły. Takie rzeczy to tylko w Ameryce.

Serial warto obejrzeć dla Lewisa i całego wątku jego rodziny. Ta bardziej obyczajowa część, pełna ciężkich emocji, pasuje niestety jak pięść do nosa do pretekstowej, niskobudżetowej części związanej z pracą wywiadu. Tę zrealizowano na poziomie seriali typu NCIS. Zanosi się na drugi sezon, co jest totalnie słabym pomysłem.


West Wing

To dopiero staroć. Ale dobrze pasował do mojej fantastyczno-politycznej wycieczki, więc znalazł się na liście. Podobała mi się Ekipa Hollandowej, takich seriali (realizacyjnie, kompozycyjnie, aktorsko) bardzo u nas brakuje. I już po paru odcinkach widać, skąd czerpano inspiracje. Skład drużyny prezydenta USA został niemalże skopiowany, kosmetycznie przycięty do naszych realiów, a kilka problemów, z którymi musi zmierzyć się głowa państwa to kserobojstwo (kserogirlstwo?) czystej wody.

Powoli przebijam się przez pierwszy sezon. Serial do obiadu lub kolacji, do oglądania na luzie. Siedem sezonów po dwadzieścia dwa odcinki. Sposób prowadzenia narracji i wątków jak w Ostrym dyżurze. Ta sama praca kamery, tempo dialogów, gry słów.

Portret prezydenta oczywiście delikatnie wyidealizowany, zdecydowanie dla ludzi z sercem po lewej stronie. Warto oglądać choćby dla Martina Sheena, który – ryzykuję, ale chyba nie bardzo – przecierał w serialowym biznesie drogę wielkim gwiazdom.


Game Change

Dobra, to nie serial, ale jako krewny łapie się do zestawienia. Zwycięstwo w kategorii TV Movie. Czy zasłużone? Trudno ten dwugodzinny film porównywać z rewelacyjnym, dwunastoodcinkowym American Horror Story. Znów wydaje się, że temat i czas powstania nie były bez znaczenia.

W Stanach kampania prezydencka wre. A tu wpada film opowiadający o niejakiej Sarze Palin, kobiecie znikąd z Alaski, która nagle ma szansę zostać drugą po Bogu (w tej roli Ed Harris, budzący sympatię do McCaina) w Ameryce. Oglądamy cały czas aktualną opowieść o tym, jak ostatnie lata zmieniły (tudzież podkręciły) zasady gry w politykę. Palin zostaje ukazana jako materiał na celebrytkę pokroju Obamy, który jednak szybko zostaje zweryfikowany przez liczne wpadki i ogólny brak wiedzy kandydatki na wiceprezydentkę.

W tej chwili wydźwięk tego filmu jest bardzo doraźny. Ciekaw jestem jego recepcji za jakieś dwadzieścia lat. Może wtedy postać Palin będzie można odczytać bardziej uniwersalnie, jako osoby, która jedną decyzją szefa kampanii (niezniszczalny Woody Harrelson) zostaje rzucona w rzeczywistość, do której nie przystaje. Dyzma po amerykańsku.

Osobom z sercem po prawej stronie – tylko na własną odpowiedzialność albo dla świetnej roli Julianne Moore.


Debata Romney vs. Obama

Fantastycznym zbiegiem okoliczności zwieńczeniem tego maratonu, który zaczął się od Id marcowych, była pierwsza debata kandydatów na prezydenta USA. Zastanawiałem się, czy będę ją oglądać jak kolejny odcinek West Winga lub PS do Zmiany w grze. Nic z tych rzeczy.

Transmitowana o trzeciej w nocy z Ameryki rzeczywistość jest wciąż mniej udramatyzowana. Debata trwa półtorej godziny, jest chłodna, wyważona, pełna przygotowanych wcześniej tekstów. W filmach obserwujemy ją zawsze "od kuchni", od strony sztabu, z miejsca, w którym emocje są najgorętsze. 90 minut skraca się do kilkudziesięciu sekund, które rzekomo przesądzają o wszystkim. Palin strzela głupotę, Harrelson się załamuje, sondaże lecą w dół.

To trochę tak jak z powtórką jednego, jedynego gola z arcynudnego meczu. Magia ekranu. Pomimo tego pierwsze skojarzenie po debacie to: Romney ma lepszego Sama, a Obama Toby'ego.


A Passent na to...

Oglądam te wszystkie filmy, zastanawiając się, dlaczego w Polsce nie ma szans na tego typu produkcje. Do własnej historii podchodzimy na klęczkach lub martyrologicznie (czasem z dobrym skutkiem, vide Czarny czwartek). Ale szybciej doczekamy się metaforycznego filmu Smarzowskiego, niż fabuły osadzonej "tu i teraz", w Pałacu Prezydenckim lub w gabinecie premiera. Nie ma co liczyć na Hugh Granta, który żartuje do Żelaznej Damy i tańczy po rezydencji na Downing Street. I nie chodzi wcale o ostrą krytykę klasy politycznej, bo do tego trzeba być Clooneyem. Nawet na dalszy ciąg czegoś w stylu West Winga/Ekipy brakuje w Polsce jajników. Lepiej trzaskać kolejne czasy honoru i durne telenowele o szpitalach.

Żeby robić takie filmy jak Amerykanie, trzeba mieć poczucie własnej wartości (mniej lub bardziej zasłużonej, ale jednak mieć). A ta płynie z faktycznej potęgi (politycznej, kulturowej, aktualnej, minionej, ale w jakiś sposób posiadanej).

I wtedy, tuż po tym całym maratonie trafiam na felieton Daniela Passenta, który cytuje książkę Stefana Chwina. Przytaczam przytoczony przez DP akapit:

Polskie kompleksy. ...byłem właśnie niedawno na spotkaniu polskich, francuskich i niemieckich pisarzy. I na tym spotkaniu pisarze, którzy przyjechali z Francji, od pierwszy chwili zajmowali się głównie jednym: szydzeniem z rządu francuskiego, francuskiego prezydenta i francuskiej polityki.

Pani X, słuchając mnie [...] z rozbrajającą szczerością rzuca przez zęby: - Proszę pana, gdyby polski pisarz ośmielił się zrobić coś takiego z Polską i polskim rządem, nigdy by już nie został przez nas wysłany za granicę...

"- Przez nas..." – to znaczy przez nią.

O, przeklęta polska słabości! Dzikie gniazdo kompleksów! Przecież ci francuscy pisarze, kalający własne gniazdo, robią sto razy lepszą robotę dla Francji, niż nasi grzeczni "ambasadorzy polskiej kultury" dla Polski. Dumni, swobodni, niezależni dają do zrozumienia, że mogą sobie pozwolić na drwiny z Francji, bo żadna drwina wielkiej Francji nie zaszkodzi. "Nasze drwiny z Francji świadczą o sile Francji".




Komentarze

Autor tego bloga samodzielnie moderuje komentarze i administracja serwisu nie ingeruje w ich treść.

Aure_Canis
   
Ocena:
+1
Game Change jest świetnym filmem, ale kontekst jego powstania i wyraźna krytyka wciąż funkcjonujących polityków (jednostronna), często pozbawiona merytorycznego wymiaru (wielokrotne ukazywanie przeklinającego jak szewc McCaina, nie odnoszące się do jego kompetencji, raczej skupiając się na tabloidowej sensacji) nabiera rażącego, niemoralnego wymiaru. Oceniłem na FW na 8/10, co nie zmienia faktu, że wolałbym, gdyby dotyczył wydarzeń/postaci fikcyjnych.
07-10-2012 23:50
Repek
   
Ocena:
0
@Aure_Canis

Nie mieszałbym do tego kategorii moralności.

Co do McCaina to raczej jest to zabieg pokazujący go w pozytywnym świetle. Doskonale wiadomo, że on taki jest. A takie ukazanie jego postaci jeszcze podkreśla jego swojskość i zwyczajność. W filmie jest jeszcze jedna bardzo ciekawa scena, gdy McCain nie zgadza się na użycie jednego z haków na Obamę [wybiera "słabszy" :P].

BTW - bardzo ciekawie ogląda się też finał filmu, gdy McCain przemawia po porażce. Pamiętam to sprzed 4 lat, oglądałem na żywo. Świetnie oddali atmosferę tej chwili.

Pozdro
08-10-2012 00:01
Kamulec
   
Ocena:
0
Narzekasz za bardzo na jakieś kompleksy i polską kinematografię, a ona się rozwija. Od czasów Ogniem i Mieczem nauczyli się kręcić 10 razy większe bitwy za dwa razy mniejsze pieniądze.
08-10-2012 01:22
KRed
   
Ocena:
+2
Aure_Canis
   
Ocena:
0
"do tego kategorii moralności"

Do tego - w sensie do filmu? Tekstu kultury? Sztuki? Czy konkretnego dzieła?
08-10-2012 07:28
Overlord
   
Ocena:
0
Drewniane aktorstwo w Homeland ? Nie wiem, może ja jakiś inny serial o tym samym tytule oglądałem :)

Homeland może i nie jest super odkrywczy jeśli chodzi o motyw przewodni (nasz człowiek odwrócony przez wroga), ale agentka CIA jest bardzo fajnie zagrana, jej mentor Saul jeszcze lepiej, oboje mają swoje tajemnice i swoje problemy, w tym rodzinne.

Sztampowy i do bólu przewidywalny jest vice prezio, który niestety musi zawierać wszystkie wady polityka w wersji "instant". Ale to wyjątek.

No i niebanalny argument "za" serialem to także cycki, może nie w takiej ilości jak w Grze o Tron, ale mimo wszystko ;)))
08-10-2012 09:03
Ifryt
   
Ocena:
+3
Przyznam, że bardzo bym chciał zobaczyć tych polskich twórców drwiących sobie zagranicą z Tuska i z Komorowskiego... :)
08-10-2012 10:55
Repek
   
Ocena:
0
@Aure_Canis
Do tego - w sensie do filmu? Tekstu kultury? Sztuki? Czy konkretnego dzieła?

Przede wszystkim do tego filmu. Czy do sztuki w ogóle - ja staram się nie mieszać, bo nie widzę w tym wiele wnoszącego do analizy dzieła.


@Overlord
Drewniane aktorstwo w Homeland ? Nie wiem, może ja jakiś inny serial o tym samym tytule oglądałem :)

Zapewne ten sam, ale pewnie mamy inne wymagania co do aktorstwa. Ocena Claire Danes [IMO totalnie przeszarżowanej, nadekspresywnej, irytującej 1-2 minkami] raczej to potwierdza. Dla mnie w tym serialu grają Lewis i Baccarin. Ale to też wina scenariusza, bo tylko im dano coś do zagrania.

Wystarczyło zestawić Danes i Lewisa w dłuższych sekwencjach [odcinek w domku, nr 7] i już było widać przepaść.

Zgadzam się co do postaci Saula - ale Patinkin nie bardzo miał się na czym wyłożyć. 1-2 sceny z żoną to mało. Granie poważnego, zasmuconego agenta to imo nie jest wielkie wyzwanie.

Pozdro
08-10-2012 11:09
Overlord
   
Ocena:
0
@Repek:
Nadekspresywność wydaje mi się być objawem schorzenia, na które cierpi główna bohaterka :) i nie widzę akurat w tym miejscu jej braku umiejętności aktorskich, ale narzuconą scenariuszem konwencję. Pewnie Tobie się ona (konwencja) nie podoba - mnie jak najbardziej.

Saul Berenson jest dla mnie najciekawszą postacią serialu. To jest nie tylko poważny zasmucony agent, ale i mentor Carrie, który (co bardzo fajnie imho wychodzi) nie ufa jej bezgranicznie, jest raczej najbardziej surowym recenzentem. Bardzo podoba mi się w tym serialu to, że Carrie najmocniej obrywa nie od szefa, który jej ewidentnie nie lubi, ale od przyjaciela.

Jestem świeżo po drugim odcinku drugiego sezonu i muszę powiedzieć, że pod koniec epizodu akcja zostaje mocno posunięta naprzód :)))
08-10-2012 12:56
Repek
   
Ocena:
0
SPOILERY

@Overlord
IMO mieszasz trochę pomysł na postać z kunsztem aktorskim. Tak, Saul jest taki, jak mówisz. Ale gra to na dwóch zasmuconych minach i jednym wybuchu gniewu [gdy Carrie posuwa się za daleko]. Jakieś wyzwanie stanowią tylko smutne sceny z żoną.

Co do Carrie. Pod koniec serialu jej rozedrganie się IMO broni, wiadomo dlaczego. Ale wcześniej można się załamać, gdy każda jej emocjonalna wypowiedź jest podkreślana przekręcaniem głowy i wytrzeszczem oczu.

Jej gesty są wystudiowane, nie ma w nich naturalności.

Niestety, za dużo się naoglądałem Mad Menów czy nawet Boardwalka. Poprzeczka w serialach wisi dziś wyżej niż 10 lat temu.

Pozdro
08-10-2012 13:03
Overlord
   
Ocena:
0
@Repek:
Ja jestem troglodytą, ten poziom aktorstwa jest już dla mnie wystarczający ;)))
A Mad Men mnie zanudzili.
08-10-2012 13:19
Repek
   
Ocena:
+1
Z troglodyctwem nie przesadzaj, słaby argument. :) A skoro MM nie teges, to nie mam więcej pytań. :)

Pozdrawiam!
08-10-2012 13:25
Szary Kocur
   
Ocena:
+1
Tu był szczery, długi komentarz na temat poglądów autora notki dotyczących kompleksów. Stwierdziłem jednak, że jako człowiek znajdujący się w genetycznej ,,grupie ryzyka" pojawienia się w przyszłości chorób serca, daruję sobie.
08-10-2012 22:16
Repek
   
Ocena:
0
I słusznie, zdrowia życzę.
09-10-2012 00:49

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.