» Blog » Najbardziej denerwujące motywy serialowe
02-02-2014 23:31

Najbardziej denerwujące motywy serialowe

W działach: Film | Odsłony: 1175

Najbardziej denerwujące motywy serialowe
Wiele rzeczy odróżnia dobre seriale do złych. Ale te naprawdę wtórne charakteryzuje jedno - sięganie po zgrane, oklepane, wytarte jak kanapa w gotyckim domu z początków ubiegłego wieku motywy. Oto subiektywny przegląd tychże. Czytajcie, korzystajcie i stosujcie jako broń przed szajsowymi telewizyjnymi show..

 

Uwaga: Wiadomo, istnieją seriale tak złe, że aż kultowe i niezbędne-do-obejrzenia. Większość z nich powinna popełniać sporą część (lub wszystkie) z poniższych grzechów. Listę można zatem stosować niezgodnie z przeznaczeniem. Czyli - im więcej wtop, tym lepsza rekomendacja. Oczywiście na własną odpowiedzialność.

Uwaga raz jeszcze: Po co w ogóle się ostrzegać? Bo czas to pecunia. Można go spożytkować na wiele różnych aktywności i wiele różnych seriali. A tych powstaje teraz bardzo dużo, w tym wiele całkiem dobrych. Te nie całkiem dobre można stosunkowo łatwo wyłapać.

Uwaga jeszcze ostatnia: Przy lekturze zaleca się zmrużenie jednego oka.

No to jedziemy. Kolejność niekoniecznie przypadkowa.

Nudna spoiler-czołówka

Wiele o serialu mówi już jego czołóweczka. Jeśli widzicie w niej wyjęte z jakichś odcinków ujęcia na głównych bohaterów, podpisanych imieniem i nazwiskiem aktora (lub, nie daj Ktulu, imieniem postaci), to powinna się wam zapalić żaróweczka i zawyć alarm. Komuś nie chciało się postarać, więc pospoilował już na przywitanie ścinkami. Na dobry motyw muzyczny nie ma też co liczyć. Słabo. Dobra, kultowa czołówka to utwór sam w sobie i należy o nią dbać.

Ostatnimi czasy wiele seriali ogranicza czołówkę do minimum. Może po to, by nie zrazić za szybko wyrobionego widza? A może po to, by oszczędzać czas potrzebny na fabułę? Co ciekawe jednak, krótkie, czasem ograniczające się do samego wyświetlenia tytułu czołówki mają naprawdę solidne seriale. Breaking Bad, House of Lies... A zaczęło się chyba od Losta, z jego świetnym, nawiązującym do tematu i rozbicia samolotu motywem.

Głupie zakończenia rozmów

Większość dialogów w słabych serialach wygląda tak, jakby reżyser tuż przed ujęciem krzyknął: "Uwaga, rozmawiamy". I rozmawiają. Kwestia, kwestia, kwestia, on/ona odwraca się na pięcie i wychodzi. Żadnego "dobry wieczór, jak ci minął dzień" i chwili milczenia przed oznajmieniem "to dziecko jest twoje". Jak rozmawiacie z kimś w domu, to po ostatnim dialogu wychodzicie za drzwi? Wielu bohaterów seriali tak robi. Było to szczególnie denerwujące w skądinąd świetnym przecież X-files, gdzie prawie każdy dialog Muldera ze Scully kończył się odejściem tego pierwszego w stronę zachodzącego słońca. Z rzadka miało to jakiś fabularny sens.

Głupie dołączenia do rozmów

Głupie dołączenia idą zazwyczaj w parze z głupimi zakończeniami. Para prowadzi sobie elegancko rozmowę i nagle wpada w nią jakaś "osoba trzecia", płynnie włączając się w wymianę zdań lub - wręcz przeciwnie - przerywając ją samym swoim wtargnięciem. Ten motyw jest szczególnie głupawy, gdy akcja toczy się na dużej przestrzeni. Jest również nagminnie nadużywany w przestrzeni zamkniętej, co widać np. w Batllerstar Galactica. Czy na tym statku był tylko jeden korytarz i jeden hangar?

Co prowokuje jeszcze poważniejsze pytanie: czy na Wyspie w Lost była tylko jedna ścieżka przez las?

Zainwestuj w tik-taki

Jak blisko - wyłączając sytuacje romantyczne i "suszarkę" w przerwie meczu w szatni Manchesteru United - znajdujecie się innej osoby, gdy rozmawiacie? Przestrzeń osobista, te sprawy? Słabe seriale wyglądają tak, jakby do ich kręcenia studio przeznaczyło jedną kamerę. Bohaterowie stoją więc mordka w mordkę. Śmieszno i straszno zaczyna się robić, gdy zaczynają podnosić głos.

I wtedy telefon zadzwonił

Kiedyś, uwaga, można zrobić print screena, oglądałem Magdę M. Wszystkie sezony, od początku do końca (spoiler, Brodzik schodzi się z Małaszyńskim, ale w końcu i tak wybrała Wilczaka, koniec spoilera). Jednym z głównych bohaterów tego serialu, skandalicznie niewymienionym w napisach, był telefon. Zazwyczaj komórkowy. Dzwonił zawsze wtedy, gdy ktoś został zapytany o coś ważnego i bardzo nie chciał jeszcze udzielić odpowiedzi. Dodatkową zbrodnią wyrządzaną przez telefon jest zmuszanie słabych aktorów do grania do słuchawki i symulowania rozmowy. Zazwyczaj z opłakanym skutkiem.

Obecność komórek w serialach wyznacza jednak pewną cezurę w tym medium. Może właśnie ich wszechobecność jest jedyną obiektywną granicą pomiędzy serialami starej i nowej generacji?

Zagraj to jeszcze raz, Sam... Not.

Wielu twórców seriali uważa, że dobrze jest raz na jakiś czas puścić jakiś kawałek. Najlepiej rockowy, którzy wszyscy znają. W ten oto sposób wytarto do końca wiele piosenek, także tych zasłużonych dla historii muzyki. Czasem ich użycie jest trafione, ma jakiś sens w fabule. Innym razem spokojnie można było sobie dać spokój.

Larpoza

Czyli symulowanie rozmachu. Ilu ludzi miała Daenerys, gdy błąkała się po pustyni? Teoretycznie hordy. Faktycznie jakichś kilkudziesięciu kolesi z włóczniami, którzy stali na urwiskach wokół drogi, udając eskortę. Jak wpadała do jakiegoś wielkiego miasta, to też trzeba było oszczędzać na budżecie, bo i tak wiadomo, że po tej stronie morza nic ciekawego się nie dzieje. Dopiero później ktoś sobie przypomniał, że już we Władcy pierścieni wynaleziono pomnażanie figurek. Wciąż wygląda to sztucznie, ale przynajmniej można napisać na YT, że to "epic scene".

Larpozę najłatwiej stwierdzić, gdy połowa odcinka serialu rozgrywa się w lesie, zazwyczaj liściastym. Może to mało ekologiczne, ale tanie.

Drewno aktorskie

A skoro o lasach mowa... Wybitni aktorzy pojawiający się dywanowo w serialach to zjawisko stosunkowo nowe. A nawet dobrzy potrzebowali wybitnych reżyserów - również niecodzienna sprawa - którzy by ich poprowadzili. Aktualnie nie dość, że aktorstwo serialowe przestaje być synonimem paździerza, to jeszcze gwiazdy podnoszą jego rangę. Pomimo tego występowanie w serialu nie jest proste. W filmie fabularnym aktora widzimy na ekranie w zwartej fabule, w której zazwyczaj może jakoś się wykazać, prezentując spektrum umiejętności. W serialu jest skazany na kilka sezonów po kilkanaście lub nawet - zgroza - dwadzieścia dwa odcinki. Wtedy szybko orientujemy się, że aktor gra na jednym wyrazie twarzy, który wypracował na kółku teatralnym w podstawówce. Niestety, musimy to przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza, bo - jak mawiał trener Piechniczek - "krowy stodołą latać nie nauczymy".

Co za szczęście, że istnieją aktorzy, którzy pomimo braku choćby krztyny zdolności aktorskich potrafią trzymać nas w napięciu.

Przedłużone spojrzenia

Odcinek typowego serialu to jakieś 44 minuty, w które trzeba upchnąć dwie przerwy reklamowe i czołówkę. Dla marnych twórców zapełnienie takiego odmętu czasu akcją i - nie daj Ktulu - fabułą, to spore wyzwanie. W sukurs idą tutaj różne sztuczki z gatunku "lód i piana - przyjaciele barmana". Jedna z najbardziej wnerwiających polega na kończeniu każdej sceny liczącym dwie, trzy sekundy ujęciem na kogoś, kto się PATRZY. INTENSYWNIE. Pomnóżmy to razy 30 (ilość scen w słabszych serialach jest wysoka, bo ciężko z  drewnianymi aktorami sklecić coś dłuższego) i uzyskujemy magiczną minutę, może półtorej. Achievement! O tyle krócej musimy kryć się z tym, że wolelibyśmy robić Mad Menów, ale nam talentu nie starczyło.

Telenoweloza

Czyli "Syndrom George'a RR Martina". Autor Pieśni Lodu i Ognia stworzył niepoparte dowodami wrażenie, że zabija bohaterów na potęgę (nie, pod tym linkiem nie ma spoilera, kto ginie w sadze, spokojnie). Tymczasem jest wręcz przeciwnie, co skutkuje mnożeniem się postaci. Efekt? W trzecim sezonie Gry o tron najważniejsze postaci były na ekranie po pół godziny. Te drugoplanowe z trudem wyrobiły swoje pięć minut. Poszczególne odcinki składają się przez to z kilkunastu scen, w których z rzadka powracają ci sami bohaterowie. Fabuła gdzieś w tym wszystkim się gubi, bo ważniejsze jest pokazanie każdego zakontraktowanego aktora choć na chwilkę. W końcu po coś pojawiał się w godzinach materiałów promocyjnych.

O ileż sensowniej byłoby zaloopować dziesięć razy tego typu scenę. 6 min 41 sek. lepszych niż cały sezon razem wzięty.

Skalkowane dialogi

Prawie najgorsze na koniec. Dialogi, nie tylko onelinery, to sól każdego dobrego serialu. Tym gorzej, gdy nawet najprostsze rozmowy brzmią tak, jakby przeniesiono je z show robionego w studio obok. W tej kategorii mam dwa ulubione najbardziej wnerwiające przykłady.

Pierwszy, rodem z Losta. Jeden bohater, z poważną miną, obwieszcza drugiemu, że wie coś strasznego. I boi się to powiedzieć, w obawie o zdrowie psychiczne tego drugiego. Na to słyszy sakramentalne: Try me. Szkoda, że to nie Hannibal, bo wtedy główny bohater mógłby potraktować deklarację dosłownie.

Drugi, rodem z niemal każdego serialu, jaki ukazał się w telewizji na zachód od Wielkiej Brytanii.

Bohater #1: Wiem, że to nie moja sprawa, ale... (i tu Bohater #1 opisuje swoje zaniepokojenie czymś związanym z osobą Bohatera #2)... bla bla bla.

Bohater #2: Tak, masz rację. To nie twoja sprawa. (Badum-tss!)

Wyczuwacie mnie? (ang. You feel me?)

Musimy porozmawiać

Prawdziwie najgorsze na prawdziwy koniec. You and I need to talk (alternatywnie: We got to talk), czyli ekstremalny przykład skserowanego dialogu. Jeśli słyszycie tę frazę, to istnieją dwie możliwości.

Pierwsza - oglądacie właśnie telenowelę i powinniście się poważnie nad sobą zastanowić (o ile nie macie zamiaru obejrzeć wszystkich sezonów i to dwa razy, by wyłapać wszelkie niuanse intrygi).

Druga - ta scena za chwilę i tak zostanie przerwana, bo "Musimy porozmawiać" to uniwersalny sygnał zakończenia rozmowy i zrobienia wewnątrzepizodowego cliffhangera.

 

A na koniec jedna z najbardziej kultowych, serialowych scen. Pokazująca, że nie trzeba wiele mówić, by wiele przekazać. Uwaga: wulgaryzm na usługach sztuki.

Komentarze

Autor tego bloga samodzielnie moderuje komentarze i administracja serwisu nie ingeruje w ich treść.

Scobin
   
Ocena:
+2

Z "Gry o tron" zdecydowanie rozmowa Roberta i Cersei!

03-02-2014 00:11
Venomus
   
Ocena:
+2

spoiler, Brodzik schodzi się z Małaszyńskim, ale w końcu i tak wybrała Wilczaka, koniec spoilera)

Repku, damn you! W połowie 4 sezonu mi takie spojlery robisz. Niech Slanesz pochłonie twą duszę ;]

03-02-2014 00:16
Senthe
   
Ocena:
+6

nie, pod tym linkiem nie ma spoilera, kto ginie w sadze, spokojnie

Wyjątkowo słaby żart.

03-02-2014 01:21
lemon
   
Ocena:
+1

Dobra, kultowa czołówka to utwór sam w sobie i należy o nią dbać

Otóż to. Jak np. czołówka do True Blood. Od dawna już najlepsza rzecz w tym serialu.

03-02-2014 01:37
Repek
   
Ocena:
0

@Senthe

Nie mogłem się powstrzymać. :)

@lemon

Świetna czołówka, choć zdaniem niektórych odrobinę za długa. Ja ją uwielbiam, a serial oglądam jako guilty pleasure. :)

Pozdro

03-02-2014 02:08
earl
   
Ocena:
0

O ile cały tekst jest ciekawy i przynosi wiele fajnych spostrzezeń, o tyle nie zgadzam się z tezą, że seriale z długą czołówką sa złe lub nudne. A co powiesz o "JAG", "MacGyverze", "Drużynie A", "Crime Story" czy "Policjantach z Miami"? Były tam czołówki z fragmentami z różnych odcinków, ale same seriale biły nieraz na głowę obecne siano a i motywy muzyczne zapadały w ucho.

03-02-2014 09:11
Cherokee
   
Ocena:
0

@earl - właśnie o to się rozchodzi, że wszystkie wymienione przez Ciebie seriale to lata 90-te. Wtedy faktycznie był to standard. Dziś mamy tak jakby drugą dekadę XXI wieku. Pointa Repka, jak mniemam, jest właśnie taka, że jeśli projektant czołówki mentalnie zatrzymał się na latach 90-tych, to istnieje b. duże ryzyko, że reszta ekipy, a nie daj Boże scenarzyści, także tam tkwią. 

03-02-2014 09:59
earl
   
Ocena:
+1

@ Cherokee

Nawet 80-te. Niemniej jednak tamte seriale ja moge ogladać dziesiatki razy i nigdy mi sie nie znudzą, Natomiast seriale obecne w większosci przyprawiają mnie o mdłości. Może odbiegam od gustów Twoich czy Repka ale takie mam upodobania :)

03-02-2014 10:31
Repek
   
Ocena:
0

@earl

Przede wszystkim - sugerowałem "zmrużenie oka". :)

Obserwacja Cherokee jest słuszna, tak się to kiedyś robiło. :) Z wymienionych przez Ciebie seriali tylko Crime Story uważam za dobry. Reszta to oczywiście klasyki i naturalnie je oglądałem. Część na swoje czasy była świetna [Miami Vice to akurat przykład świetnej czołówki, niezapomnianej], a część od razu należała do kina klasy C [Drużyna A]. Zastanawiam się, na ile część z nich nie była pochodzą sensacyjnego kina akcji z lat 80. Przecież pretekstowość takiego Mac Gyvera była niesamowita.

Seriali typu JAG robi się wciąż całe mnóstwo, court drama czy crime drama. One podpadają pod jeszcze jeden grzech - banalne spłycanie przebiegu śledztwa. Jak ktoś choć raz obejrzał Wire, to już trudno zawieszać niewiarę. :) A w tego typu serialach okazuje się, że wystarczy zadać dwa pytania na sali rozpraw, podejść podejrzanego i jest po sprawie.

Ale to właśnie są przykłady dawnego podejścia do seriali, jako sztuki niższej kategorii. To trochę jak z SF - wybacza się temu gatunkowi więcej, bo to "tylko fantastyka".

Z drugiej strony... ostatnio w supermarkecie na półce widziałem pakę z pierwszym sezonem Dempsey i Makepeace. Za jedyne 33,90 zł. W sumie... oglądałbym. :) Ale kasa poszła już na Operację Argo. :P

Pozdro

03-02-2014 14:31
Cherokee
   
Ocena:
+3

Ale to właśnie są przykłady dawnego podejścia do seriali, jako sztuki niższej kategorii.

W tym temacie to pewnie można by doktorat napisać (przeczytać?), bo powody takiego a nie innego podejścia do seriali są pewnie równie zawiłe co losy samych seriali. Ale tak po laicku pozwolę sobie nie zgodzić się z tak kategorycznym osądem. Osobiście przyczyn dawnego podejścia upatrywałbym w techniczno-ekonomicznym aspekcie przedsięwzięcia. Format 45-60 minutowy jakby sam z siebie zachęca do tworzenia epizodów opowiadających zamkniętą historię, a więc typu Monster of the Week. I kiedyś niemal każdy serial tak wyglądał (z tych wymienionych przez earla chyba wszystkie - "Crime Story" nie oglądałem, z w "Miami Vice" mało co pamiętam). Zmiana w stronę wieloodcinkowego strory arcu była raczej odpowiedzią na starzenie się schematu, bo w sumie ile można oglądać seriale trzaskane na jedno kopyto. Takie x-fajle miały już strukturę mieszaną, a dziś w kategorii TV drama mamy do czynienia już chyba wyłącznie ze story arcami rozciągniętymi na cały sezon i zupełnym brakiem epizodów MotW. 

Wzrost jakości bierze się też z pewnością z większych nakładów na seriale, które niegdyś były produkcjami budżetowymi. Nie wiązałbym tego jednak z gorszym ich postrzeganiem, raczej podejrzewałbym, że możliwości zarabiania na ich produkcji jeszcze do niedawna były sporo mniejsze (w porównaniu z kinem). Wraz z nadejściem epoki cyfrowej i Internetu pojawiły się nowe formy uzyskiwania przychodów. To, jak podejrzewam, pozwoliło przejść od tanich w produkcji seriali z epizodami MotW, do droższych z wieloodcinkowymi fabułami pisanymi za większe pieniądze przez lepszych scenarzystów.

03-02-2014 15:40
31137

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0

Jako przykład "klasycznego" podejścia z Monster of the Week to może "Almost Human" by się nadał? 

03-02-2014 15:45
Scobin
   
Ocena:
0

Pytanie związane z końcówką ostatniego komentarza Cherokee(go?): jaki odsetek ogólnych kosztów produkcji serialu stanowią wynagrodzenia dla scenarzystów? Ktoś wie? Bo to mogą być istotne kwoty, ale nie muszą, a w sumie rzecz jest ciekawa. :-)

03-02-2014 15:46
Repek
   
Ocena:
+1

@Cherokee

Sąd był oczywiście dużym uogólnieniem. Myślę, że to jest część tego zjawiska.

Co do reszty rzeczy, o których piszesz, to ciężko się nie zgodzić. Ale myślę, że jednak podniesienie rangi serialu jako sztuki i wpływ budżetu się łączą po prostu. Ktoś w którymś momencie [Lost?] zainwestował dużo kasy w coś z rozmachem filmu kinowego i się udało. Inni zaczęli iść w te ślady.

Procesy, o których piszesz, mogą przebiegać równolegle, przyczyn zmian może być wiele [internet to ciekawy trop i kto wie, dokąd nas zaprowadzi - vide House of Cards od netflix].

Warto też zauważyć, że pojawienie się ambitnych seriali nie sprawiło, że przestały powstawać koszmarki i niskobudżetowce. I jeszcze jedna kategoria - filmy z ambicjami i aspirujące, ale zalatujące słabizną. :) [mój ukochany przykład z ostatnich lat: Grimm,  ostatnio Dracula]

Zastanawiam się też nad tym "zamykaniem fabuły w obrębie odcinka", brakiem metaplotu. To oczywiście prawda [poza telenowelami i serialami typu Dynastia :)]. Zastanawiam się tylko, kiedy to się powoli zaczęło zmieniać. Sprzed nowej ery seriali przychodzą mi do głowy np. Twin Peaks, także w jakiejś mierze X-files. A z polskich... heh, Czterej pancerni i pies. :)

Ale rzeczywiście kiedyś seriali nie robiło się z założeniem [nadzieją?], że widz obejrzy wszystko. Za duże było ryzyko, że coś przegapi i będzie zawiedziony [nie zrozumie, o co chodzi]. Teraz telewizję ogląda się inaczej [kiedy się chce] i ten problem znika.

Pozdro

03-02-2014 15:50
Cherokee
   
Ocena:
+1

@Scobin - też się w sumie zastanawiam, czy przykład nie jest z dupy wzięty, bo nie bez przyczyny parę lat temu strajk scenarzystów sparaliżował Hollywood. Być może seriale MotW w ogóle nie są dużo tańsze w produkcji, choć warto zauważyć, że dawniej sezon miał jakieś 23 odcinki, dziś ma 8-15. Wydaje mi się po prostu, że fabuła wielowątkowa, jako pozwalająca na większy rozmach, wymaga też większych nakładów, bo jest to w gruncie zwykły film, tyle że puszczany w odcinkach. To trochę inny nakład pracy niż kręcenie Star Treka, gdzie fabuły kolejnych odcinków są tłuczone z generatora fabuł startrekowych. 

 

EDIT: @Repek - gdzieś się spotkałem z opinią, że pierwszym "nowożytnym" serialem byli "The Sopranos". I jak większość współczesnych hiciorów miał już tylko 13 odcinków na sezon (taki mój prywatny probierz ;-) ). 

03-02-2014 15:55
Repek
   
Ocena:
+2

@Cherokee

Sopranos pewnie się łapią, ale nie wydają mi się aż tak wpływowi. Kiedyś czytałem ciekawy tekst Orlińskiego, który szukał jednak źródeł w X-Files, które bezpośrednio wpłynęły na Losta i kolejne produkcje.

Pozdro

03-02-2014 16:11
Siman
    @Cherokee
Ocena:
+1

AFAIK pierwszym "nowożytnym" był pierwszy serial dramatyczny od HBO, czyli mało znany w Polsce Oz. Rodzina Soprano było znacznie głośniejszą produkcją i spopularyzowało ten format, ale to od Oz HBO zaczęło eksperyment.

EDIT: @Repku

Z tego co o tym czytałem, Soprano był bardzo wpływowy jeśli chodzi o przekonanie amerykańskich producentów telewizyjnych, że w "ambitne" seriale warto inwestować. Losty i im podobne posypały się właśnie po sukcesie tej produkcji. Poza tym był także gigantycznym sukcesem artystycznym - żaden inny serial w historii nie dostał tylu nagród Emmy.

X-files na pewno także dołożyło swoją cegiełkę, ale było raczej "brakującym ogniwem ewolucji", niż pierwszym z gatunku. ;)

03-02-2014 16:34
Repek
   
Ocena:
+1

@Simanie

Ja szukam korzeni tego, o czym potem zaczęto robić seriale [początki nowej fali przyniosły masę sf, teorii spiskowych itp.]. :) Nie neguję wpływu Sopranos, pewnie też się walnie przyczynili do tego, że zaczęły znajdować się pieniążki. Może też być tak, że dzięki Sopranos mamy seriale o mniej fantastycznych tematach, a wciąż zrobione na wypasie. :)

Pozdro

03-02-2014 16:44
Siman
   
Ocena:
+2

Ale rozmawiamy o nowoczesnych serialach i ich początkach, a tu wydaje mi się, że tematyka jest drugorzędna wobec formuły. Ograniczona liczba epizodów, dominacja plot arc i myślenie o serialu jak o bardzo długim filmie w odcinkach, postawienie na "ambitne" tematy i mature content - to wszystko zasługa sukcesu komercyjnego i artystycznego Rodziny Soprano oraz The Wire i w mniejszym stopniu Oz, jako prekursora tych dwóch.

03-02-2014 16:54
Cherokee
   
Ocena:
+4

Z podanego przez Simana linka o Oz można przeskoczyć do hasła Premium Television, gdzie można wyczytać taką ciekawostkę: 

Many general interest premium channels also produce original television series, which feature content that in some jurisdictions may be edgier – and therefore, often more risque – than such programs seen on broadcast networks;

Wynika to z tego, że premium channel, a więc po prostu kanał płatny, taki jak HBO, cieszy się mniejszymi restrykcjami dotyczącymi pokazywanych treści z uwagi na fakt, że nie jest to kanał ogólnodostępny. Więc do listy czynników z pewnością można dodać narodziny premium TV, będącą żyzną glebą pod zasiew mature contentem.

Skacząc dalej do hasła HBO, czytamy: 

Beginning with the 1997 launch of its first one-hour dramatic narrative series Oz, HBO started a trend that became commonplace with premium cable services. Although critically acclaimed, it was not until The Sopranos premiered in 1999, that the network achieved both mass critical and Emmy success.

Czyli jednak Oz lub Sopranos, zależy czy mierzyć chronologią czy popularnością (aczkolwiek twierdzenia te nie są poparte źródłami).

03-02-2014 18:18
Repek
   
Ocena:
0

Jeśli chodzi o kasę, rzeczywiście wygląda to sensownie. Bardzo ciekawe jest - w kontekście amerykańskiej cenzury w kinie - spostrzeżenie o tym, gdzie i jakie treści uchodzą.

Muszę zerknąć na Oz, żeby zobaczyć jeszcze, jaki to jest serial w kwestii rozmachu. Bo to jest rzecz, o którą mi tutaj chodzi nawet bardziej. Sopranos są w sumie jeszcze dość typowym serialem, jeśli chodzi o formę [moze z większą dozą brutalności].

Pozdro

03-02-2014 21:42

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.