12-11-2012 15:46
Moje dziesięć lat Quentina
W działach: RPG | Odsłony: 31
O Breaking Bad jednak innym razem.
Do ogłoszenia nowej edycji Quentina pewnie jeszcze trochę zostało, ale mniej więcej w tym okresie roku de facto zaczyna się nowa edycja w kapitule. Zamykanie starej, rozpoczynanie nowej. Czternasta, dla mnie dziesiąta, była moją ostatnią. To była masa dobrej zabawy, sporo roboty (zwłaszcza w latach sekretarzowania, a potem przewodniczenia), ale najwięcej nauki. Cieszę się, że dałem się kiedyś namówić swojej żonie, Michałowi 'Puszonowi' Stachyrze i Tomkowi Majkowskiemu.
Pomijając to, że fajnie robi się taki konkurs dla ludzi, to właśnie to spotkanie z ludźmi było dla mnie w tym wszystkim najlepsze. Także na konwentach, bo poznałem dzięki temu parę wspaniałych osób, z których kilka stało się moimi przyjaciółmi. Bez Quentina pewnie byśmy się nie poznali. Ale także przez teksty i możliwość uczenia się. Nie wiem, na ile pomogło mi to w moich własnych pisarskich próbach, ale na pewno nie zaszkodziło.
Po tej dekadzie cieszy mnie poza tym kilka rzeczy.
Quentin jest prestiżowy
Oczywiście, na tyle, na ile może być prestiżowe coś robione przez garstkę (garstka = kilkanaście sztuk człowieka) osób dla dwóch garstek osób. Ale tak wyglądają wszystkie konkursy w niszowych hobby, nie ma się co na to obrażać na rzeczywistość. A Quentin ma tę zaletę, że jest jedynym konkursem, którego uczestnicy konfrontują się nie tylko z opinią jakiejś tam kapituły (której składem interesują się oni + k10 znajomych), ale przede wszystkim z czytelnikami. Z każdym, kto chce sobie zadać trud, by przeczytać ogólnodostępny tekst. Tego się nie da zrobić w konkursach na najlepszych graczy i MG.
Quentin jest pretekstem do rozmowy
Kiedyś lista kapituły Quentina żyła, poza bieżącymi sprawami dużo się tam dyskutowało o scenariuszach, jurorzy próbowali się przekonywać. Co naturalne i przewidywalne, czas mijał, co roku te dyskusje były dość podobne, bo scenariusze, ich zalety (dla jednych) i wady (dla drugich) były dość podobne. Z czasem więc dyskusje toczyły się już tylko między 2-3 nowymi członkami kapituły, starsi stażem albo nie mieli czasu, albo ochoty rozmawiać po raz kolejny o tym samym. No i po nastu latach czytania gust i kryteria się stabilizują. Taka chyba kolej rzeczy.
W tym czasie jednak mocno rozwinął się Internet, serwisy, fora, blogi. Prace były już przyjmowane tylko w formie elektronicznej (pamiętam, że w 2003 lub 2004 dostałem ostatnią pracę w formie listu, do tego pisanego ręcznie!). Na stronie Quentina zaczęły się też pojawiać komentarze, można było pogadać z uczestnikami.
Teraz doszło coś jeszcze – uczestnicy rozmawiają między sobą, recenzują swoje prace, czytają się wzajemnie. Było to świetnie widać na Awangardzie, gdy na spotkaniu Quentinowym chyba wszyscy finaliści znali wzajemnie swoje projekty. W zasadzie, co zresztą pisałem do członków kapituły chyba z rok czy dwa temu, Quentin mógłby obyć się bez kapituły. To byłaby oczywiście już zupełnie inna nagroda.
Quentin sam sobie podniósł poziom
Konkretnie – zrobili to uczestnicy. W pewnym momencie do konkursu przylgnęła łatka, że aby wygrać, trzeba mieć rysunki, mapki i skład. To oczywista bzdura, co pokazuje nawet tegoroczna edycja, gdzie w finale są prace po prostu poprawnie sformatowane w Wordzie, a nie dostał się do niego dopicowany od tej strony tekst do Eclipse Phase.
To, że mamy rysunki, porządną korektę i skład, jest tylko wypadkową faktu, że uczestnikom zależy. Jasne, można startować w Quentinie, by poćwiczyć, żeby się sprawdzić, żeby otrzymać feedback (jedna z najczęściej podkreślanych zalet konkursu). Ale ci, którzy naprawdę chcą wygrać, po prostu traktują Quentina jak normalny konkurs. Taki, na który trzeba się przygotować i do którego trzeba się przyłożyć. To sprawia, że co roku przychodzi kilkanaście scenariuszy (kiedyś bywało ponad dwadzieścia), ale tylko kilka z nich nie nadaje się do niczego. Kiedyś te proporcje wyglądały znacznie gorzej.
Nie wiem, czy Quentin jakoś istotnie wpłynął na wzrost umiejętności scenopisarskich wśród polskich erpegowców. Pewnie był jednym z czynników obok poznawania nowych systemów, grania masy sesji, spotykania się z ludźmi. To wciąż młode hobby. Moim zdaniem jednak zwycięskie scenariusze z pierwszych edycji dziś z trudem znalazłby drogę do top10, a co dopiero do finału. Scenarzyści – ogółem – wciąż robią te same błędy i grzeszą tym samym brakiem pomysłowości co czternaście lat temu. Ale różnica między tymi najlepszymi wtedy i najlepszymi teraz jest moim zdaniem bardzo widoczna.
Mam nadzieję, że Quentin będzie żył jeszcze długo i dalej się rozwijał. RPG opiera się na wyobraźni i pomysłowości. A to właśnie Scenarzyści/-tki (lub jego/jej duch drzemiący w MG) dostarczają tych pomysłów na najlepsze sesje.
Do ogłoszenia nowej edycji Quentina pewnie jeszcze trochę zostało, ale mniej więcej w tym okresie roku de facto zaczyna się nowa edycja w kapitule. Zamykanie starej, rozpoczynanie nowej. Czternasta, dla mnie dziesiąta, była moją ostatnią. To była masa dobrej zabawy, sporo roboty (zwłaszcza w latach sekretarzowania, a potem przewodniczenia), ale najwięcej nauki. Cieszę się, że dałem się kiedyś namówić swojej żonie, Michałowi 'Puszonowi' Stachyrze i Tomkowi Majkowskiemu.
Pomijając to, że fajnie robi się taki konkurs dla ludzi, to właśnie to spotkanie z ludźmi było dla mnie w tym wszystkim najlepsze. Także na konwentach, bo poznałem dzięki temu parę wspaniałych osób, z których kilka stało się moimi przyjaciółmi. Bez Quentina pewnie byśmy się nie poznali. Ale także przez teksty i możliwość uczenia się. Nie wiem, na ile pomogło mi to w moich własnych pisarskich próbach, ale na pewno nie zaszkodziło.
Po tej dekadzie cieszy mnie poza tym kilka rzeczy.
Quentin jest prestiżowy
Oczywiście, na tyle, na ile może być prestiżowe coś robione przez garstkę (garstka = kilkanaście sztuk człowieka) osób dla dwóch garstek osób. Ale tak wyglądają wszystkie konkursy w niszowych hobby, nie ma się co na to obrażać na rzeczywistość. A Quentin ma tę zaletę, że jest jedynym konkursem, którego uczestnicy konfrontują się nie tylko z opinią jakiejś tam kapituły (której składem interesują się oni + k10 znajomych), ale przede wszystkim z czytelnikami. Z każdym, kto chce sobie zadać trud, by przeczytać ogólnodostępny tekst. Tego się nie da zrobić w konkursach na najlepszych graczy i MG.
Quentin jest pretekstem do rozmowy
Kiedyś lista kapituły Quentina żyła, poza bieżącymi sprawami dużo się tam dyskutowało o scenariuszach, jurorzy próbowali się przekonywać. Co naturalne i przewidywalne, czas mijał, co roku te dyskusje były dość podobne, bo scenariusze, ich zalety (dla jednych) i wady (dla drugich) były dość podobne. Z czasem więc dyskusje toczyły się już tylko między 2-3 nowymi członkami kapituły, starsi stażem albo nie mieli czasu, albo ochoty rozmawiać po raz kolejny o tym samym. No i po nastu latach czytania gust i kryteria się stabilizują. Taka chyba kolej rzeczy.
W tym czasie jednak mocno rozwinął się Internet, serwisy, fora, blogi. Prace były już przyjmowane tylko w formie elektronicznej (pamiętam, że w 2003 lub 2004 dostałem ostatnią pracę w formie listu, do tego pisanego ręcznie!). Na stronie Quentina zaczęły się też pojawiać komentarze, można było pogadać z uczestnikami.
Teraz doszło coś jeszcze – uczestnicy rozmawiają między sobą, recenzują swoje prace, czytają się wzajemnie. Było to świetnie widać na Awangardzie, gdy na spotkaniu Quentinowym chyba wszyscy finaliści znali wzajemnie swoje projekty. W zasadzie, co zresztą pisałem do członków kapituły chyba z rok czy dwa temu, Quentin mógłby obyć się bez kapituły. To byłaby oczywiście już zupełnie inna nagroda.
Quentin sam sobie podniósł poziom
Konkretnie – zrobili to uczestnicy. W pewnym momencie do konkursu przylgnęła łatka, że aby wygrać, trzeba mieć rysunki, mapki i skład. To oczywista bzdura, co pokazuje nawet tegoroczna edycja, gdzie w finale są prace po prostu poprawnie sformatowane w Wordzie, a nie dostał się do niego dopicowany od tej strony tekst do Eclipse Phase.
To, że mamy rysunki, porządną korektę i skład, jest tylko wypadkową faktu, że uczestnikom zależy. Jasne, można startować w Quentinie, by poćwiczyć, żeby się sprawdzić, żeby otrzymać feedback (jedna z najczęściej podkreślanych zalet konkursu). Ale ci, którzy naprawdę chcą wygrać, po prostu traktują Quentina jak normalny konkurs. Taki, na który trzeba się przygotować i do którego trzeba się przyłożyć. To sprawia, że co roku przychodzi kilkanaście scenariuszy (kiedyś bywało ponad dwadzieścia), ale tylko kilka z nich nie nadaje się do niczego. Kiedyś te proporcje wyglądały znacznie gorzej.
Nie wiem, czy Quentin jakoś istotnie wpłynął na wzrost umiejętności scenopisarskich wśród polskich erpegowców. Pewnie był jednym z czynników obok poznawania nowych systemów, grania masy sesji, spotykania się z ludźmi. To wciąż młode hobby. Moim zdaniem jednak zwycięskie scenariusze z pierwszych edycji dziś z trudem znalazłby drogę do top10, a co dopiero do finału. Scenarzyści – ogółem – wciąż robią te same błędy i grzeszą tym samym brakiem pomysłowości co czternaście lat temu. Ale różnica między tymi najlepszymi wtedy i najlepszymi teraz jest moim zdaniem bardzo widoczna.
Mam nadzieję, że Quentin będzie żył jeszcze długo i dalej się rozwijał. RPG opiera się na wyobraźni i pomysłowości. A to właśnie Scenarzyści/-tki (lub jego/jej duch drzemiący w MG) dostarczają tych pomysłów na najlepsze sesje.
24
Notka polecana przez: AdamWaskiewicz, Aesandill, dzemeuksis, Eliash, Garnek, Ifryt, Jade Elenne, Kaczorski, Karczmarz, Kratistos, MEaDEA, nerv0, Odol, Pahvlo, Planetourist, Prezo, Salantor, Scobin, sil, Siman, Squid, strateks, WekT, Wojtek Rzadek
Poleć innym tę notkę