02-11-2009 04:21
Lost: Oderwani
W działach: Film, Serial | Odsłony: 2
Ten wpis chodził za mną już od bardzo dawna. Ostatecznie o jego skompletowaniu zadecydowały cztery rzeczy. Po pierwsze, krótka wzmianka na blogu Wojciecha Orlińskiego, w którym dziennikarz GW pisze, że uważa Lost za pogrobowca X-Files. Po drugie, obejrzenie w ciągu ostatniego roku już prawie osiemdziesięciu odcinków Przystanku Alaska. Za parę miesięcy powinienem dobić do obejrzenia serii w całości. Po raz piąty. Po trzecie, niedawna lektura paru antologii polskich komiksiarzy.
Po czwarte wreszcie, dostałem od wujka na urodziny pierwszy sezon Losta.
Parę lat temu rozpoczęła się Nowa Era Seriali (w skrócie NES). Myślę, że tu nie muszę nikomu tłumaczyć, o co chodzi. Nagle na kolejne sezony najciekawszych serii zaczęliśmy czekać jak na nowe części Władcy Pierścieni albo Piratów z Karaibów. Ponieważ stan ten – pomimo strajku scenarzystów – trwa już jakiś czas (moim zdaniem wystarczająco długo), można pokusić się o kilka prostych obserwacji.
Serial Nowej Generacji
Rok lub dwa temu, gdy myślałem o tym tekście, zastanawiałem się, co takiego niespodziewanie uwiodło nas (na nowo!) w serialach. Co sprawiło, że mogliśmy w jeden wieczór wciągnąć i kilkanaście odcinków pod rząd, a potem czekać pół roku na świeżą dostawę. Sam pamiętam, jak kiedyś dojechałem do przedostatniego odcinka sezonu i spojrzałem na żonę z wyrzutem, gdy około piątej nad ranem stwierdziła (całkiem rozsądnie, zwłaszcza z perspektywy czasu), że woli iść spać. Ja poszedłem do łóżka jakieś 45 minut później. I dlatego w pewnym momencie istotne dla mnie stało się pytanie, dlaczego nagle stało się ważne, czy woli się Locke'a, Sawyera czy Jacka.
Odniosę się tu do paru seriali, ale – jak dla mnie ze zrozumiałych względów – najwięcej będzie Losta (jako najbardziej rozpoznawalnego). Z mojej perspektywy to od tego filmu wszystko się zaczęło. Ale – gdy teraz na to patrzę – zaczęło się na nowo.
Chyba dwa lub trzy lata temu przyszło mi do głowy to, co w przytoczonym wyżej linku wyraził WO. Na podstawie oczywistych podobieństw filmów Cartera i Abramsa wyróżniłem kilka cech, które są kluczowe dla Serialu Nowej Generacji (SNG). Część z nich jest kopią 1:1, a część rozwinięciem istniejących wzorców, by pasowały do "naszych czasów".
W mojej opinii bez poniższych czterech właściwości w dzisiejszych czasach serial nie ma dużych szans na międzynarodowy sukces. Oto one.
Teoria spiskowa.
Archiwum X działało w minionym tysiącleciu, ale nowe millenium niewiele zmieniło. Być może ludzie zawsze lubili teorie spiskowe, ale ostatnie dwie dekady to prawdziwy renesans tajemnych, ukrytych wizji funkcjonowania rzeczywistości. Choć ukryte, są one przy tym bardzo proste. Nie chcę tu wnikać, czy wynika to z ludzkiej pokusy szukania łatwych odpowiedzi na trudne pytania o mechanizmy rządzące rzeczywistością. Istotne jest, że SNG tworzą własne kosmosy, rządzące się własnymi prawami. Zasadą działania tych światów jest jakaś tajemnica, którą próbują odkryć bohaterowie, a wraz z nimi widzowie (Lost, a także Heroes, Jericho, a nawet Gotowych na wszystko). Odsuwanie w czasie odkrycia wielkiego sekretu wyznacza rytm życia serii. W miejsce każdej wyjawionej tajemnicy należy powołać do życia nową.
Budżet.
SNG nie zawładnęłyby naszą wyobraźnią, gdyby nie zbliżyły się pod względem technicznym do poziomu produkcji kinowych. Nic tak nie rozwala iluzji, jak badziewie efekty i namalowane w studio dekoracje. Oczywiście, często daleko im jeszcze do fxów z superprodukcji, ale "dają radę" (niezły przykład stanowi niemal kopia x-filesów, szkoda, że zbyt nachalna, czyli Fringe). A tam gdzie efekty nie są aż tak istotne lub nie ma na nie kasy, są jeszcze solidni aktorzy. Nie serialowi wyrobnicy, lecz często poważne nazwiska, znane z wielkiego ekranu. Przykłady: Dominic Monaghan w Lost, Laurence Fishbourne w CSI, Val Kilmer we Wzorze (tu dodatkowo Rob 'Fleischman' Morrow), Patricia Arquette w Medium, a ostatnio Glen Close w Układach. I pewnie można by wyliczać dalej, szczególnie na drugim planie, gdzie często występują aktorzy nieanonimowi. Granie w serialach to już nie obciach, ale pewność przypomnienia o sobie.
Metaplot.
Kiedyś wątek przewodni był jak nielubiany członek rodziny, o którym scenarzyści przypominali sobie przy okazji świąt. SNG częściej niż w przeszłości stawiają na wielowątkowość, tworząc złożoną siatkę zależności i wspierając tym samym uwiarygodnienie wizji przedstawionego świata. Wątek główny może wynikać (wręcz nierozerwalnie) z pozostałych wątków, ale także być niejako "obok" (jak w serialu House). Ważne, żeby był. To przyciąga do serialu i zmusza, by go śledzić. Bez przerwy, wręcz nałogowo. Seriali SNG nie da się oglądać od czasu do czasu i wciąż być na bieżąco. W ten sposób można przeciągać żywotność serialu w do chwili, w której słupki oglądalności spadną poniżej akceptowalnego przez producenta poziomu. W połączeniu z dobrą teorią spiskową metaplot w dojmujący sposób wpływa na kreowanie zjawiska "kultowości".
I na koniec tego akapitu: metaplot jest niczym bez efekciarskich cliffhangerów. Zawsze należy uciąć w odpowiednim miejscu lub czegoś nie dopowiedzieć. A puszczanie odcinków po dwa naraz (za mało by znużyć, nie wystarczająco wiele, by nasycić), to już prawdziwie szatańska sztuczka.
Globalizacja i wielokulturowość.
Już Duchovny i Anderson walczyli o cały świat i prawdę. Ale dopiero Lost (a potem, idąc tym tropem, także Heroes) stworzył nową kategorię bohatera zbiorowego, oddającego to, jak bardzo skurczyła się dziś ziemia. Naturalnie, ponieważ omawiane seriale robią Amerykanie, punktem odniesienia jest kultura Zachodu, a lingua franca pozostaje angielski, ale wreszcie coś do powiedzenia mają latynoamerykanie, Azjaci albo jeden wypasiony Irakijczyk z błyskiem tragizmu w oczach. Pewnie kryje się za tym chęć przyciągnięcia jak najszerszej grupy odbiorców, ale fakt pozostaje faktem – ekranu nie zaludniają wyłącznie biali Amerykanie. Skład biura w Dexterze też daje do myślenia (oczywiście, idealnie pasując przy tym do scenerii). Pewnie dziś partnerem Scully byłby Denzel Washington.
Te elementy powinny pojawić w SNG, chociaż nie muszą występować w równym natężeniu. Rzym opiera się na historii opowiedzianej na nowo (to de facto forma teorii spiskowej), mnożeniu zawieszeń akcji, aktorach i budżecie. Można spokojnie zrobić serial w oparciu o dwa z tych elementów i pobudzić emocje widzów na całym świecie. Jednak, jak przypuszczam, to Losta będziemy wspominać za wiele lat, a nie wiele popłuczyn po produkcji telewizji ABC.
Jeśli chcecie przetestować moją roboczą teorię, spróbujcie przyłożyć ją do polskiej kalki z amerykańskich produkcji, czyli Naznaczonego (alternatywny tytuł: Zerżnięty, bez skojarzeń proszę). Mnie się zgadza. Oczywiście mogłem coś pominąć, ale ewentualne dodatkowe elementy będą raczej stanowić o wyjątkowości danego tytułu, a nie warunku jego istnienia jako SNG.
Oderwanie
SNG bez dwóch zdań oddały wielką przysługę telewizji. Kasa, te sprawy. Ale i nam, bo po latach wreszcie i na małym ekranie było co oglądać. Celowo piszę "po latach". SNG nie pojawiły się przecież w próżni. Starsi widzowie wspominają seriale, które oglądali w dzieciństwie i "młodzieństwie". Wszystkie te, które oglądali "przedtem". To "przedtem" istnieje oczywiście jedynie wówczas, gdy edukację serialową zaczynało się w latach 90., a nie w XXI wieku.
I tu pojawia się pewien problem. Oglądając nextgenowe seriale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że twórcy telewizyjni niemal zupełnie odpuścili sobie dialog z widzem.
Aby taka rozmowa była możliwa, świat z filmu lub przynajmniej pojawiające się w nim problemy powinny w jakiś sposób odwoływać się do powszechnego doświadczenia. Nie chodzi tu wcale o robienie obrazu symulującego realizm (przywoływany Przystanek Alaska ma raczej cechy utopii), lecz o tworzenie bohaterów, którzy choć trochę przypominają ludzi żyjących obok nas i zmagających się z podobnymi problemami. Dla przykładu, pierwszy warunek spełnia część SNG, ale równocześnie wrzuca bohaterów w spirale (liczba mnoga!) tak niesamowitych wydarzeń, że z czasem postaciom zaczyna się kibicować, a nie z nimi utożsamiać. Dotyczy to nawet tak "życiowej" produkcji, jaką są Gotowe na wszystko.
Zupełnie osobiście, brakuje mi nowych wersji (byle nie kalek, bo wychodzą debilnie) takich seriali jak Przystanek Alaska, Dzień za dniem i Cudowne lata, a także inteligentnych sitcomów typu MASH, Full House czy nawet Alf (pewnie każdy wymieniłby tu jeszcze kilka swoich "seriali życia"). Niemal każdy odcinek tych serii stawiał jakiś problem, wprowadzał go w konwencję cyklu, a potem rozwiązywał, w mniej lub bardziej prosty sposób. A im ciekawszy i mądrzejszy ten sposób był, tym mocniej serial zapadał w pamięć. Wzorcowy dla SNG Lost próbował iść tym tropem w pierwszych seriach (przykładem może być genialny epizod Greatest Hits o Charliem), potem skupił się już wyłącznie na pogłębianiu wykreowanej przez siebie mitologii.
Oglądając SNG, dobrze się bawię, ale po zakończeniu seansu pozostaje we mnie jedynie uznanie dla kunsztu ekipy realizatorskiej – pomysłów, reżyserii, gry aktorskiej, montażu itd. To emocje, które szybko opadają, trzeba je podsycać. Po dobrych Serialach Starej Generacji pozostawało jeszcze, choć na parę chwil (lub dłużej), jakieś pytanie do rozstrzygnięcia. W ten sposób serial rozmawiał z widzem, a im lepszy był, tym ciekawsza była to rozmowa.
Dziś, jeśli prowadzę po serialu głębszą rozmowę (a nie tylko opisującą wrażenia), to dotyczy ona miejsca danej serii w kulturze lub zjawisk, które odzwierciedla. Dla przykładu, Dexter prowokuje po raz kolejny refleksję, dlaczego za punkt odniesienia wyznacza się szaleńców, a House pozwala zaobserwować przebieg granic tabu w pokazywaniu śmierci i fizyczności. Jak często jednak zastanawiam się, co ja bym zrobił na miejscu Dextera czy House’a albo Locke’a czy Jacka? Wyjątkowo rzadko, już raczej emocjonuję się ich trudną sytuacją. Kibicuję. Przeżywam emocje, które wyparowują ze mnie po przerwie reklamowej.
Nikto nie je doma
Sprawa jasna jak słońce: żaden twórca SNG nie ma obowiązku prowadzenia działalności misyjnej. Nie wszystkie filmy muszą mieć morał i czegoś uczyć. Szkoda tylko, że odsetek takowych zmalał w zasadzie do zera. Mam nieodparte wrażenie, że na ambitniejsze tematy można liczyć już wyłącznie przy liftingowanym (dosłownie!) remake’u 90210, który kiedyś bulwersował ciotki-polki, ale przynajmniej uczył, że należy się zabezpieczać. Dzisiejsze filmy "o czymś" są zazwyczaj nachalnie banalne (nawet tak sympatyczne jak Joan z Arkadii) lub płytkie jak kałuża w Holandii.
Szkoda, że telewizja oddała ten mecz walkowerem, skupiając się już tylko na rozrywce (z wysokiej półki). Często, jako widzowie, powtarzamy sobie, że potrzebujemy luźnej rozrywki, odmóżdżenia. Niestety, coraz bardziej odmóżdżone seriale pokazują, jak mocno spłyciła się telewizja i – chyba! – niewiele można już od niej oczekiwać poza rzetelną rozrywką.
Dla bardziej wymagających filmożerców na szczęście pozostało kino. No i świadomość tego, że trendy w kulturze przychodzą falami. Może jeszcze powrócą Cudowne lata…
Po czwarte wreszcie, dostałem od wujka na urodziny pierwszy sezon Losta.
Parę lat temu rozpoczęła się Nowa Era Seriali (w skrócie NES). Myślę, że tu nie muszę nikomu tłumaczyć, o co chodzi. Nagle na kolejne sezony najciekawszych serii zaczęliśmy czekać jak na nowe części Władcy Pierścieni albo Piratów z Karaibów. Ponieważ stan ten – pomimo strajku scenarzystów – trwa już jakiś czas (moim zdaniem wystarczająco długo), można pokusić się o kilka prostych obserwacji.
Serial Nowej Generacji
Rok lub dwa temu, gdy myślałem o tym tekście, zastanawiałem się, co takiego niespodziewanie uwiodło nas (na nowo!) w serialach. Co sprawiło, że mogliśmy w jeden wieczór wciągnąć i kilkanaście odcinków pod rząd, a potem czekać pół roku na świeżą dostawę. Sam pamiętam, jak kiedyś dojechałem do przedostatniego odcinka sezonu i spojrzałem na żonę z wyrzutem, gdy około piątej nad ranem stwierdziła (całkiem rozsądnie, zwłaszcza z perspektywy czasu), że woli iść spać. Ja poszedłem do łóżka jakieś 45 minut później. I dlatego w pewnym momencie istotne dla mnie stało się pytanie, dlaczego nagle stało się ważne, czy woli się Locke'a, Sawyera czy Jacka.
Odniosę się tu do paru seriali, ale – jak dla mnie ze zrozumiałych względów – najwięcej będzie Losta (jako najbardziej rozpoznawalnego). Z mojej perspektywy to od tego filmu wszystko się zaczęło. Ale – gdy teraz na to patrzę – zaczęło się na nowo.
Chyba dwa lub trzy lata temu przyszło mi do głowy to, co w przytoczonym wyżej linku wyraził WO. Na podstawie oczywistych podobieństw filmów Cartera i Abramsa wyróżniłem kilka cech, które są kluczowe dla Serialu Nowej Generacji (SNG). Część z nich jest kopią 1:1, a część rozwinięciem istniejących wzorców, by pasowały do "naszych czasów".
W mojej opinii bez poniższych czterech właściwości w dzisiejszych czasach serial nie ma dużych szans na międzynarodowy sukces. Oto one.
Teoria spiskowa.
Archiwum X działało w minionym tysiącleciu, ale nowe millenium niewiele zmieniło. Być może ludzie zawsze lubili teorie spiskowe, ale ostatnie dwie dekady to prawdziwy renesans tajemnych, ukrytych wizji funkcjonowania rzeczywistości. Choć ukryte, są one przy tym bardzo proste. Nie chcę tu wnikać, czy wynika to z ludzkiej pokusy szukania łatwych odpowiedzi na trudne pytania o mechanizmy rządzące rzeczywistością. Istotne jest, że SNG tworzą własne kosmosy, rządzące się własnymi prawami. Zasadą działania tych światów jest jakaś tajemnica, którą próbują odkryć bohaterowie, a wraz z nimi widzowie (Lost, a także Heroes, Jericho, a nawet Gotowych na wszystko). Odsuwanie w czasie odkrycia wielkiego sekretu wyznacza rytm życia serii. W miejsce każdej wyjawionej tajemnicy należy powołać do życia nową.
Budżet.
SNG nie zawładnęłyby naszą wyobraźnią, gdyby nie zbliżyły się pod względem technicznym do poziomu produkcji kinowych. Nic tak nie rozwala iluzji, jak badziewie efekty i namalowane w studio dekoracje. Oczywiście, często daleko im jeszcze do fxów z superprodukcji, ale "dają radę" (niezły przykład stanowi niemal kopia x-filesów, szkoda, że zbyt nachalna, czyli Fringe). A tam gdzie efekty nie są aż tak istotne lub nie ma na nie kasy, są jeszcze solidni aktorzy. Nie serialowi wyrobnicy, lecz często poważne nazwiska, znane z wielkiego ekranu. Przykłady: Dominic Monaghan w Lost, Laurence Fishbourne w CSI, Val Kilmer we Wzorze (tu dodatkowo Rob 'Fleischman' Morrow), Patricia Arquette w Medium, a ostatnio Glen Close w Układach. I pewnie można by wyliczać dalej, szczególnie na drugim planie, gdzie często występują aktorzy nieanonimowi. Granie w serialach to już nie obciach, ale pewność przypomnienia o sobie.
Metaplot.
Kiedyś wątek przewodni był jak nielubiany członek rodziny, o którym scenarzyści przypominali sobie przy okazji świąt. SNG częściej niż w przeszłości stawiają na wielowątkowość, tworząc złożoną siatkę zależności i wspierając tym samym uwiarygodnienie wizji przedstawionego świata. Wątek główny może wynikać (wręcz nierozerwalnie) z pozostałych wątków, ale także być niejako "obok" (jak w serialu House). Ważne, żeby był. To przyciąga do serialu i zmusza, by go śledzić. Bez przerwy, wręcz nałogowo. Seriali SNG nie da się oglądać od czasu do czasu i wciąż być na bieżąco. W ten sposób można przeciągać żywotność serialu w do chwili, w której słupki oglądalności spadną poniżej akceptowalnego przez producenta poziomu. W połączeniu z dobrą teorią spiskową metaplot w dojmujący sposób wpływa na kreowanie zjawiska "kultowości".
I na koniec tego akapitu: metaplot jest niczym bez efekciarskich cliffhangerów. Zawsze należy uciąć w odpowiednim miejscu lub czegoś nie dopowiedzieć. A puszczanie odcinków po dwa naraz (za mało by znużyć, nie wystarczająco wiele, by nasycić), to już prawdziwie szatańska sztuczka.
Globalizacja i wielokulturowość.
Już Duchovny i Anderson walczyli o cały świat i prawdę. Ale dopiero Lost (a potem, idąc tym tropem, także Heroes) stworzył nową kategorię bohatera zbiorowego, oddającego to, jak bardzo skurczyła się dziś ziemia. Naturalnie, ponieważ omawiane seriale robią Amerykanie, punktem odniesienia jest kultura Zachodu, a lingua franca pozostaje angielski, ale wreszcie coś do powiedzenia mają latynoamerykanie, Azjaci albo jeden wypasiony Irakijczyk z błyskiem tragizmu w oczach. Pewnie kryje się za tym chęć przyciągnięcia jak najszerszej grupy odbiorców, ale fakt pozostaje faktem – ekranu nie zaludniają wyłącznie biali Amerykanie. Skład biura w Dexterze też daje do myślenia (oczywiście, idealnie pasując przy tym do scenerii). Pewnie dziś partnerem Scully byłby Denzel Washington.
Te elementy powinny pojawić w SNG, chociaż nie muszą występować w równym natężeniu. Rzym opiera się na historii opowiedzianej na nowo (to de facto forma teorii spiskowej), mnożeniu zawieszeń akcji, aktorach i budżecie. Można spokojnie zrobić serial w oparciu o dwa z tych elementów i pobudzić emocje widzów na całym świecie. Jednak, jak przypuszczam, to Losta będziemy wspominać za wiele lat, a nie wiele popłuczyn po produkcji telewizji ABC.
Jeśli chcecie przetestować moją roboczą teorię, spróbujcie przyłożyć ją do polskiej kalki z amerykańskich produkcji, czyli Naznaczonego (alternatywny tytuł: Zerżnięty, bez skojarzeń proszę). Mnie się zgadza. Oczywiście mogłem coś pominąć, ale ewentualne dodatkowe elementy będą raczej stanowić o wyjątkowości danego tytułu, a nie warunku jego istnienia jako SNG.
Oderwanie
SNG bez dwóch zdań oddały wielką przysługę telewizji. Kasa, te sprawy. Ale i nam, bo po latach wreszcie i na małym ekranie było co oglądać. Celowo piszę "po latach". SNG nie pojawiły się przecież w próżni. Starsi widzowie wspominają seriale, które oglądali w dzieciństwie i "młodzieństwie". Wszystkie te, które oglądali "przedtem". To "przedtem" istnieje oczywiście jedynie wówczas, gdy edukację serialową zaczynało się w latach 90., a nie w XXI wieku.
I tu pojawia się pewien problem. Oglądając nextgenowe seriale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że twórcy telewizyjni niemal zupełnie odpuścili sobie dialog z widzem.
Aby taka rozmowa była możliwa, świat z filmu lub przynajmniej pojawiające się w nim problemy powinny w jakiś sposób odwoływać się do powszechnego doświadczenia. Nie chodzi tu wcale o robienie obrazu symulującego realizm (przywoływany Przystanek Alaska ma raczej cechy utopii), lecz o tworzenie bohaterów, którzy choć trochę przypominają ludzi żyjących obok nas i zmagających się z podobnymi problemami. Dla przykładu, pierwszy warunek spełnia część SNG, ale równocześnie wrzuca bohaterów w spirale (liczba mnoga!) tak niesamowitych wydarzeń, że z czasem postaciom zaczyna się kibicować, a nie z nimi utożsamiać. Dotyczy to nawet tak "życiowej" produkcji, jaką są Gotowe na wszystko.
Zupełnie osobiście, brakuje mi nowych wersji (byle nie kalek, bo wychodzą debilnie) takich seriali jak Przystanek Alaska, Dzień za dniem i Cudowne lata, a także inteligentnych sitcomów typu MASH, Full House czy nawet Alf (pewnie każdy wymieniłby tu jeszcze kilka swoich "seriali życia"). Niemal każdy odcinek tych serii stawiał jakiś problem, wprowadzał go w konwencję cyklu, a potem rozwiązywał, w mniej lub bardziej prosty sposób. A im ciekawszy i mądrzejszy ten sposób był, tym mocniej serial zapadał w pamięć. Wzorcowy dla SNG Lost próbował iść tym tropem w pierwszych seriach (przykładem może być genialny epizod Greatest Hits o Charliem), potem skupił się już wyłącznie na pogłębianiu wykreowanej przez siebie mitologii.
Oglądając SNG, dobrze się bawię, ale po zakończeniu seansu pozostaje we mnie jedynie uznanie dla kunsztu ekipy realizatorskiej – pomysłów, reżyserii, gry aktorskiej, montażu itd. To emocje, które szybko opadają, trzeba je podsycać. Po dobrych Serialach Starej Generacji pozostawało jeszcze, choć na parę chwil (lub dłużej), jakieś pytanie do rozstrzygnięcia. W ten sposób serial rozmawiał z widzem, a im lepszy był, tym ciekawsza była to rozmowa.
Dziś, jeśli prowadzę po serialu głębszą rozmowę (a nie tylko opisującą wrażenia), to dotyczy ona miejsca danej serii w kulturze lub zjawisk, które odzwierciedla. Dla przykładu, Dexter prowokuje po raz kolejny refleksję, dlaczego za punkt odniesienia wyznacza się szaleńców, a House pozwala zaobserwować przebieg granic tabu w pokazywaniu śmierci i fizyczności. Jak często jednak zastanawiam się, co ja bym zrobił na miejscu Dextera czy House’a albo Locke’a czy Jacka? Wyjątkowo rzadko, już raczej emocjonuję się ich trudną sytuacją. Kibicuję. Przeżywam emocje, które wyparowują ze mnie po przerwie reklamowej.
Nikto nie je doma
Sprawa jasna jak słońce: żaden twórca SNG nie ma obowiązku prowadzenia działalności misyjnej. Nie wszystkie filmy muszą mieć morał i czegoś uczyć. Szkoda tylko, że odsetek takowych zmalał w zasadzie do zera. Mam nieodparte wrażenie, że na ambitniejsze tematy można liczyć już wyłącznie przy liftingowanym (dosłownie!) remake’u 90210, który kiedyś bulwersował ciotki-polki, ale przynajmniej uczył, że należy się zabezpieczać. Dzisiejsze filmy "o czymś" są zazwyczaj nachalnie banalne (nawet tak sympatyczne jak Joan z Arkadii) lub płytkie jak kałuża w Holandii.
Szkoda, że telewizja oddała ten mecz walkowerem, skupiając się już tylko na rozrywce (z wysokiej półki). Często, jako widzowie, powtarzamy sobie, że potrzebujemy luźnej rozrywki, odmóżdżenia. Niestety, coraz bardziej odmóżdżone seriale pokazują, jak mocno spłyciła się telewizja i – chyba! – niewiele można już od niej oczekiwać poza rzetelną rozrywką.
Dla bardziej wymagających filmożerców na szczęście pozostało kino. No i świadomość tego, że trendy w kulturze przychodzą falami. Może jeszcze powrócą Cudowne lata…