» Blog » Lost: Oderwani
02-11-2009 04:21

Lost: Oderwani

W działach: Film, Serial | Odsłony: 2

Lost: Oderwani
Ten wpis chodził za mną już od bardzo dawna. Ostatecznie o jego skompletowaniu zadecydowały cztery rzeczy. Po pierwsze, krótka wzmianka na blogu Wojciecha Orlińskiego, w którym dziennikarz GW pisze, że uważa Lost za pogrobowca X-Files. Po drugie, obejrzenie w ciągu ostatniego roku już prawie osiemdziesięciu odcinków Przystanku Alaska. Za parę miesięcy powinienem dobić do obejrzenia serii w całości. Po raz piąty. Po trzecie, niedawna lektura paru antologii polskich komiksiarzy.

Po czwarte wreszcie, dostałem od wujka na urodziny pierwszy sezon Losta.



Parę lat temu rozpoczęła się Nowa Era Seriali (w skrócie NES). Myślę, że tu nie muszę nikomu tłumaczyć, o co chodzi. Nagle na kolejne sezony najciekawszych serii zaczęliśmy czekać jak na nowe części Władcy Pierścieni albo Piratów z Karaibów. Ponieważ stan ten – pomimo strajku scenarzystów – trwa już jakiś czas (moim zdaniem wystarczająco długo), można pokusić się o kilka prostych obserwacji.


Serial Nowej Generacji

Rok lub dwa temu, gdy myślałem o tym tekście, zastanawiałem się, co takiego niespodziewanie uwiodło nas (na nowo!) w serialach. Co sprawiło, że mogliśmy w jeden wieczór wciągnąć i kilkanaście odcinków pod rząd, a potem czekać pół roku na świeżą dostawę. Sam pamiętam, jak kiedyś dojechałem do przedostatniego odcinka sezonu i spojrzałem na żonę z wyrzutem, gdy około piątej nad ranem stwierdziła (całkiem rozsądnie, zwłaszcza z perspektywy czasu), że woli iść spać. Ja poszedłem do łóżka jakieś 45 minut później. I dlatego w pewnym momencie istotne dla mnie stało się pytanie, dlaczego nagle stało się ważne, czy woli się Locke'a, Sawyera czy Jacka.

Odniosę się tu do paru seriali, ale – jak dla mnie ze zrozumiałych względów – najwięcej będzie Losta (jako najbardziej rozpoznawalnego). Z mojej perspektywy to od tego filmu wszystko się zaczęło. Ale – gdy teraz na to patrzę – zaczęło się na nowo.

Chyba dwa lub trzy lata temu przyszło mi do głowy to, co w przytoczonym wyżej linku wyraził WO. Na podstawie oczywistych podobieństw filmów Cartera i Abramsa wyróżniłem kilka cech, które są kluczowe dla Serialu Nowej Generacji (SNG). Część z nich jest kopią 1:1, a część rozwinięciem istniejących wzorców, by pasowały do "naszych czasów".

W mojej opinii bez poniższych czterech właściwości w dzisiejszych czasach serial nie ma dużych szans na międzynarodowy sukces. Oto one.

Teoria spiskowa.
Archiwum X działało w minionym tysiącleciu, ale nowe millenium niewiele zmieniło. Być może ludzie zawsze lubili teorie spiskowe, ale ostatnie dwie dekady to prawdziwy renesans tajemnych, ukrytych wizji funkcjonowania rzeczywistości. Choć ukryte, są one przy tym bardzo proste. Nie chcę tu wnikać, czy wynika to z ludzkiej pokusy szukania łatwych odpowiedzi na trudne pytania o mechanizmy rządzące rzeczywistością. Istotne jest, że SNG tworzą własne kosmosy, rządzące się własnymi prawami. Zasadą działania tych światów jest jakaś tajemnica, którą próbują odkryć bohaterowie, a wraz z nimi widzowie (Lost, a także Heroes, Jericho, a nawet Gotowych na wszystko). Odsuwanie w czasie odkrycia wielkiego sekretu wyznacza rytm życia serii. W miejsce każdej wyjawionej tajemnicy należy powołać do życia nową.

Budżet.
SNG nie zawładnęłyby naszą wyobraźnią, gdyby nie zbliżyły się pod względem technicznym do poziomu produkcji kinowych. Nic tak nie rozwala iluzji, jak badziewie efekty i namalowane w studio dekoracje. Oczywiście, często daleko im jeszcze do fxów z superprodukcji, ale "dają radę" (niezły przykład stanowi niemal kopia x-filesów, szkoda, że zbyt nachalna, czyli Fringe). A tam gdzie efekty nie są aż tak istotne lub nie ma na nie kasy, są jeszcze solidni aktorzy. Nie serialowi wyrobnicy, lecz często poważne nazwiska, znane z wielkiego ekranu. Przykłady: Dominic Monaghan w Lost, Laurence Fishbourne w CSI, Val Kilmer we Wzorze (tu dodatkowo Rob 'Fleischman' Morrow), Patricia Arquette w Medium, a ostatnio Glen Close w Układach. I pewnie można by wyliczać dalej, szczególnie na drugim planie, gdzie często występują aktorzy nieanonimowi. Granie w serialach to już nie obciach, ale pewność przypomnienia o sobie.

Metaplot.
Kiedyś wątek przewodni był jak nielubiany członek rodziny, o którym scenarzyści przypominali sobie przy okazji świąt. SNG częściej niż w przeszłości stawiają na wielowątkowość, tworząc złożoną siatkę zależności i wspierając tym samym uwiarygodnienie wizji przedstawionego świata. Wątek główny może wynikać (wręcz nierozerwalnie) z pozostałych wątków, ale także być niejako "obok" (jak w serialu House). Ważne, żeby był. To przyciąga do serialu i zmusza, by go śledzić. Bez przerwy, wręcz nałogowo. Seriali SNG nie da się oglądać od czasu do czasu i wciąż być na bieżąco. W ten sposób można przeciągać żywotność serialu w do chwili, w której słupki oglądalności spadną poniżej akceptowalnego przez producenta poziomu. W połączeniu z dobrą teorią spiskową metaplot w dojmujący sposób wpływa na kreowanie zjawiska "kultowości".

I na koniec tego akapitu: metaplot jest niczym bez efekciarskich cliffhangerów. Zawsze należy uciąć w odpowiednim miejscu lub czegoś nie dopowiedzieć. A puszczanie odcinków po dwa naraz (za mało by znużyć, nie wystarczająco wiele, by nasycić), to już prawdziwie szatańska sztuczka.

Globalizacja i wielokulturowość.
Już Duchovny i Anderson walczyli o cały świat i prawdę. Ale dopiero Lost (a potem, idąc tym tropem, także Heroes) stworzył nową kategorię bohatera zbiorowego, oddającego to, jak bardzo skurczyła się dziś ziemia. Naturalnie, ponieważ omawiane seriale robią Amerykanie, punktem odniesienia jest kultura Zachodu, a lingua franca pozostaje angielski, ale wreszcie coś do powiedzenia mają latynoamerykanie, Azjaci albo jeden wypasiony Irakijczyk z błyskiem tragizmu w oczach. Pewnie kryje się za tym chęć przyciągnięcia jak najszerszej grupy odbiorców, ale fakt pozostaje faktem – ekranu nie zaludniają wyłącznie biali Amerykanie. Skład biura w Dexterze też daje do myślenia (oczywiście, idealnie pasując przy tym do scenerii). Pewnie dziś partnerem Scully byłby Denzel Washington.

Te elementy powinny pojawić w SNG, chociaż nie muszą występować w równym natężeniu. Rzym opiera się na historii opowiedzianej na nowo (to de facto forma teorii spiskowej), mnożeniu zawieszeń akcji, aktorach i budżecie. Można spokojnie zrobić serial w oparciu o dwa z tych elementów i pobudzić emocje widzów na całym świecie. Jednak, jak przypuszczam, to Losta będziemy wspominać za wiele lat, a nie wiele popłuczyn po produkcji telewizji ABC.

Jeśli chcecie przetestować moją roboczą teorię, spróbujcie przyłożyć ją do polskiej kalki z amerykańskich produkcji, czyli Naznaczonego (alternatywny tytuł: Zerżnięty, bez skojarzeń proszę). Mnie się zgadza. Oczywiście mogłem coś pominąć, ale ewentualne dodatkowe elementy będą raczej stanowić o wyjątkowości danego tytułu, a nie warunku jego istnienia jako SNG.


Oderwanie

SNG bez dwóch zdań oddały wielką przysługę telewizji. Kasa, te sprawy. Ale i nam, bo po latach wreszcie i na małym ekranie było co oglądać. Celowo piszę "po latach". SNG nie pojawiły się przecież w próżni. Starsi widzowie wspominają seriale, które oglądali w dzieciństwie i "młodzieństwie". Wszystkie te, które oglądali "przedtem". To "przedtem" istnieje oczywiście jedynie wówczas, gdy edukację serialową zaczynało się w latach 90., a nie w XXI wieku.

I tu pojawia się pewien problem. Oglądając nextgenowe seriale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że twórcy telewizyjni niemal zupełnie odpuścili sobie dialog z widzem.

Aby taka rozmowa była możliwa, świat z filmu lub przynajmniej pojawiające się w nim problemy powinny w jakiś sposób odwoływać się do powszechnego doświadczenia. Nie chodzi tu wcale o robienie obrazu symulującego realizm (przywoływany Przystanek Alaska ma raczej cechy utopii), lecz o tworzenie bohaterów, którzy choć trochę przypominają ludzi żyjących obok nas i zmagających się z podobnymi problemami. Dla przykładu, pierwszy warunek spełnia część SNG, ale równocześnie wrzuca bohaterów w spirale (liczba mnoga!) tak niesamowitych wydarzeń, że z czasem postaciom zaczyna się kibicować, a nie z nimi utożsamiać. Dotyczy to nawet tak "życiowej" produkcji, jaką są Gotowe na wszystko.

Zupełnie osobiście, brakuje mi nowych wersji (byle nie kalek, bo wychodzą debilnie) takich seriali jak Przystanek Alaska, Dzień za dniem i Cudowne lata, a także inteligentnych sitcomów typu MASH, Full House czy nawet Alf (pewnie każdy wymieniłby tu jeszcze kilka swoich "seriali życia"). Niemal każdy odcinek tych serii stawiał jakiś problem, wprowadzał go w konwencję cyklu, a potem rozwiązywał, w mniej lub bardziej prosty sposób. A im ciekawszy i mądrzejszy ten sposób był, tym mocniej serial zapadał w pamięć. Wzorcowy dla SNG Lost próbował iść tym tropem w pierwszych seriach (przykładem może być genialny epizod Greatest Hits o Charliem), potem skupił się już wyłącznie na pogłębianiu wykreowanej przez siebie mitologii.

Oglądając SNG, dobrze się bawię, ale po zakończeniu seansu pozostaje we mnie jedynie uznanie dla kunsztu ekipy realizatorskiej – pomysłów, reżyserii, gry aktorskiej, montażu itd. To emocje, które szybko opadają, trzeba je podsycać. Po dobrych Serialach Starej Generacji pozostawało jeszcze, choć na parę chwil (lub dłużej), jakieś pytanie do rozstrzygnięcia. W ten sposób serial rozmawiał z widzem, a im lepszy był, tym ciekawsza była to rozmowa.

Dziś, jeśli prowadzę po serialu głębszą rozmowę (a nie tylko opisującą wrażenia), to dotyczy ona miejsca danej serii w kulturze lub zjawisk, które odzwierciedla. Dla przykładu, Dexter prowokuje po raz kolejny refleksję, dlaczego za punkt odniesienia wyznacza się szaleńców, a House pozwala zaobserwować przebieg granic tabu w pokazywaniu śmierci i fizyczności. Jak często jednak zastanawiam się, co ja bym zrobił na miejscu Dextera czy House’a albo Locke’a czy Jacka? Wyjątkowo rzadko, już raczej emocjonuję się ich trudną sytuacją. Kibicuję. Przeżywam emocje, które wyparowują ze mnie po przerwie reklamowej.


Nikto nie je doma

Sprawa jasna jak słońce: żaden twórca SNG nie ma obowiązku prowadzenia działalności misyjnej. Nie wszystkie filmy muszą mieć morał i czegoś uczyć. Szkoda tylko, że odsetek takowych zmalał w zasadzie do zera. Mam nieodparte wrażenie, że na ambitniejsze tematy można liczyć już wyłącznie przy liftingowanym (dosłownie!) remake’u 90210, który kiedyś bulwersował ciotki-polki, ale przynajmniej uczył, że należy się zabezpieczać. Dzisiejsze filmy "o czymś" są zazwyczaj nachalnie banalne (nawet tak sympatyczne jak Joan z Arkadii) lub płytkie jak kałuża w Holandii.

Szkoda, że telewizja oddała ten mecz walkowerem, skupiając się już tylko na rozrywce (z wysokiej półki). Często, jako widzowie, powtarzamy sobie, że potrzebujemy luźnej rozrywki, odmóżdżenia. Niestety, coraz bardziej odmóżdżone seriale pokazują, jak mocno spłyciła się telewizja i – chyba! – niewiele można już od niej oczekiwać poza rzetelną rozrywką.

Dla bardziej wymagających filmożerców na szczęście pozostało kino. No i świadomość tego, że trendy w kulturze przychodzą falami. Może jeszcze powrócą Cudowne lata

Komentarze

Autor tego bloga samodzielnie moderuje komentarze i administracja serwisu nie ingeruje w ich treść.

    Po kolei, choć od końca:
Ocena:
+2
Wielokulturowość
IMO bez znaczenia. Jeden Irakijczyk (ew. dwoje Koreańczyków, trzech Latynosów... itd.) wiosny nie czyni. Nie ma tego w Housie, Desperatkach, Prisonie. A co do Dextera - to już w "Gliniarzu i Prokuratorze" skład biura był bardziej urozmaicony po ich przeniesieniu na Hawaje :) Tutaj pudło zupełne.

Metaplot
Był w zasadzie zawsze. Inna sprawa, że teraz zwykle jest ciekawszy. Ale znów niekonieczny. Przykład: CSI. Trafność 7/10

Budżet.
Tak. Na serialach się nie oszczędza. Jeden odcinek Carnivale poraża większą szczegółowością niż całe polskie kino i jeszcze pół amerykańskiego. I tak - to sprawia (choć pewnie nie tylko to), że w serialach widzimy coraz więcej twarzy znanych z dużego ekranu. Ale to niezupełnie nowa rzecz - występy gościnne gwiazd w ostrym Dyżurze czy Przyjaciołach, Michael J. Fox i jego "Spin City" (później bodaj Charlie Sheen) itd. A poza tym - ręka w górę, kto ogląda Lost z powodu Meriadoka :)
Trafność: 8/10 (byłoby wyżej, gdyby nie wzmianka o aktorach)

Teoria spiskowa
Hmm, w zasadzie tak, ale nie. Inaczej: nie "teoria spiskowa", raczej tajemnica, coś intrygującego, wzbudzającego zainteresowanie i niepokój. SNG (podoba mi się to określenie) muszą zadziwiać, pozostawiać nas z rozdziawionymi paszczami na koniec każdego odcinka (hiperbolizując).
Trafność: 9/10 (z powodu nietrafionej nazwy)

Póki co, IMO Twoja teoria lekko kuleje. Ale można ją podratować :) Ja pozwolę sobie dorzucić jedną rzecz, która z kolei mi wydaje się warunkiem koniecznym liczącego na zdobycie światowej popularności SNG:

Wyraziści bohaterowie
Jack Bauer, Sawyer, Locke, House, T-Bag, Hank Moody, Susan, Lynette, Bree, Gabi :) Że było tak już wcześniej? Jasne. Ale teraz bohaterowie są po prostu lepsi, mniej papierowi. Nie musimy ich lubić, ale trudno być wobec nich obojętnymi. Bez wyjątku (w tych dobrych serialach, rzecz jasna).


Na zakończenie, w dużym skrócie - pełna zgoda. Że nie robią już takich seriali jak kiedyś. Obecna twórczosć telewizyjna (nie nasza, ta zachodnia, nasza jest git ;) ) jest jak kosz ze słodkościami. Sięgając po cokolwiek, w zasadzie mamy pewność, że nam zasmakuje. Czasem nawet zachwyci. Ale nie da rady się tym najeść. Przejeść tak.

Okej, zmykam na łyk sobotnich Desperatek :)
02-11-2009 09:29
Puszon
   
Ocena:
0
bardzo fajny tekst :)
02-11-2009 12:13
Repek
    @tomow
Ocena:
0
Dzięki za rozbudowaną odpowiedź. :)

Oczywiście moja teoria, to teoria przez małe "t" i poszczególne punkty należałoby uściślić [dzięki temu pewnie lepiej byśmy się zrozumieli], ale spróbuję popolemizować - a raczej właśnie doprecyzować.

Jako wzorzec SNG przyjąłem właśnie LOSTa. To jest 100 procent SNG w SNG. :)

1. To właśnie obecność wszystkich 4 elementów w dużym natężeniu tworzy SNG. Jeśli któregoś nie ma - jak w Housie, o czym pisałeś - SNGowość serialu spada. :) Albo zależy od innych czynników.

2. Wielokulturowość.
Imho to, o czym piszesz [np. Gliniarz i Prokurator], to raczej przykład poprawności politycznej. Teraz mamy i poprawność polityczną [obsada], ale i uczynienie z tej różnorodności tematu. Doskonale widać to w Loście, a jeszcze bardziej w Heroes, gdzie to, skąd pochodzą bohaterowie ma gigantyczne znaczenie. To wręcz jeden z tematów tego filmu.

Nie chodzi zatem o samo pojawienie się ludzi z różnych kultur na ekranie, ale o skupienie się na tym fakcie w fabule. I pokazanie, że tak jak kiedyś bohaterowie mogli być z jednego miasta/firmy/szkoły/ulicy, dziś mogą być z dowolnego miejsca na planecie.

Dodatkowo - w tym punkcie chodzi też o bohatera zbiorowego, w zasadzie o całą ludzkość.

3. Metaplot.
Patrz uwaga z pkt. 1. Celem produktu jest zwabienie widza co tydzień przez telewizor. Im bardziej rozbudowany metaplot [taki, który nie pozwala tracić odcinków bez straty sensu wydarzeń], tym większa SNGowość. I znów - Lost jest tu bardziej SNGowy niż House.

4. Budżet i aktorzy.
To na pewno nie jest nowe - dlatego piszę o pochodzeniu od X-Files. Ostry Dyżur to też fajny przykład, to prawda. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że kiedyś był to wyjątek od reguły, a teraz wyjątek wśród hiciorów stanowią te bez gwiazd w obsadzie. I to często na stałe, nie na epizod.

5. Co do teorii spiskowej...
Hm, rozumiem zastrzeżenia, co do nazwy, ale uważam, że jest trafiona. Tajemnica ma dla mnie nieco inne konotacje. Przykładowo - "nasz" świat jest imho tajemniczy, daremnie próbujemy go zrozumieć, łączymy różne nauki i budujemy skomplikowane modele.

Tymczasem w SNG zasadą nadrzędną jest jakaś jedna rzecz, jakieś prawo, które tłumaczy wszystko, co dzieje się z bohaterami. I dlatego pasuje mi określenie TS, jako określenie na coś tajemnego, ale w istocie w prosty sposób tłumaczącego wcale nieproste rzeczy.

6. Wyraziści bohaterowie.
Tu ja właśnie odpowiem, że to nic nowego. I w ogóle nie zgadzam się, że nie są papierowi - a raczej: to zależy od serialu. Są właśnie wyraziści, bardzo komiksowi. I tacy muszą być, bo - jak to w SNG - mamy bohatera zbiorowego [patrz punkt o wielokulturowości] i bohaterowie nie mogą się nam mylić.

Ale dla mnie nie są to do końca "prawdziwi" ludzie. Ich kreacje są celowo komiksowo przesadzone i przerysowane, by mocniej oddziaływać na nasze emocje. Jednak dla mnie mistrzostwo w skomplikowaniu i złożoności bohaterów [a przy tym pełnej wyrazistości] to jednak obsada Przystanku Alaska, czyli wzorca Serialu Starej Generacji.

nie nasza, ta zachodnia, nasza jest git

A tu też bym popolemizował, bo Polacy raz na jakiś czas robią dobry serial. :) Szkoda jednak, że za często próbują kopiować zachodnie formaty.

Pozdrówka!
02-11-2009 14:02
chimera
   
Ocena:
0
Oj, żeby tak kiedyś wydali "Cudowne lata" na dvd - może kiedyś rozstrzygną kwestię piosenek i praw autorskich, po podobno wszystko o to się rozbija.

A z innych seriali, to pierwszym takim wyróżniającym się, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, był "American Gothic" z genialną postacią szeryfa Bucka. Cała obsada była zresztą super.

Z rzeczy obecnie oglądanych, bardzo pozytywnie odbieram "The Wire". Serial ma już parę lat, ale dopiero teraz dorwałem pierwszy sezon i uważam, że jest bardzo dobry.
02-11-2009 21:13
    @repek
Ocena:
-1
Zdezorientowałem się Twoją polemiką letko. Wymienione przez Ciebie aspekty oceniałem pod tym kątem, pod którym je zapowiedziałeś. Tzn. jako właściwości, bez których "w dzisiejszych czasach serial nie ma dużych szans na międzynarodowy sukces" (wyrwane ze zdania, ale nie z kontekstu, mam nadzieję). Stąd właśnie ta "wielokulturowość" u mnie przepadła. Bo być nie musi - przykłady wcześniej. A że Heroes na tym się opierają, to ja wiem, taki już ich urok, tych Hiro(sów) ;)

I nie podoba mi się, że uciąłeś dyskusję o definicji SNG. Myślałem, że to wciąż otwarta kwestia, coś w stylu "dlaczego kochamy niepolskie seriale". Ale teraz już wiem, że LOST jest bardziej SNG niż House.
A miałem kolejną propozycję - nieliniowa narracja (o, jak to pasuje i do LOSTa i Hirołsów :) ).

Co do wyrazistości, czy komiksowości (trafne!) postaci... Może w ten sposób. Bohaterowie Przystanku są w zasadzie dość archetypowi (archetypiczni?). Mają swoje ciekawostki (Ruth Anne i jej motor), ale w sumie nie wychodza poza pewien szablon. (I żeby nie było - uwielbiam Przystanek. Nie widziałem co prawda aż tyle razy, ale ze dwa i pół na pewno. Mój ulubieniec to Ed, choć każda postać daje radę. No, może poza nowym doktorkiem). Tymczasem zagubieni wyspowicze płatają nam figle w kolejnych seriach. Archetypy przechodzą z osoby na osobę. I choćby dlatego są bardziej SNG (albo byłyby, gdyby ten termin nie był już dookreślony ;) ).

Na koniec kwestia "dobre bo polskie". Nie mam czasu na dobre seriale, oglądam tylko świetne :) "Glina" był świetny (i nie chcą go dalej kręcić), jeszcze pierwszy Halski może też. No i te za komuny. Reszty nie widziałem lub szybko przestałem oglądać.

Aha, jeszcze jedno (znów będzie komć na cały ekran, masz ci los). LOST - SNG, Przystanek - SSG. W ten sposób stawiasz te seriale niejako w opozycji do siebie. Ja bym tego nigdy nie zrobił :)
02-11-2009 22:53
Repek
    @tomow
Ocena:
+1
Nie urywam dyskusji, jeśli mamy o czym jeszcze pogadać, to chętnie.

Po prostu wskazuję, że SNG powinien zawierać te wszystkie elementy, a nie tylko jeden. Jeśli ich nie posiada - np. nie ma wielokulturowości - to imho nie jest SNG. W końcu nadal powstają seriale w starym stylu - to zupełnie normalne. W końcu telenowele też lecą, nie? :)

Co do postaci i ich złożoności, to widzę to zupełnie inaczej. Alaska jest serialem wieloaspektowym, każdy bohater posiada masę wyjątkowych cech, przywar, ulubionych detali. Każdy odcinek opowiada o przemianie 2-3 z nich, zmianie podejścia do jakiegoś aspektu życia.

Postaci są archetypiczne w obu serialach. Inaczej tylko ten archetyp jest potem wykorzystywany. W Loście mamy złudzenie zmiany bohaterów. Oni są - NIEMAL CAŁY CZAS [imho każdy przechodzi góra 1-2 przemiany w serii] - tacy sami. Po prostu nie wiemy o nich wszystkiego od początku i stąd to złudzenie, że się zmieniają lub nas zaskakują. Zaskakuje nas fabuła, nie bohaterowie - oni działają zgodnie z logiką swoich charakterów lub historii "przed". Mówię oczywiście o pierwszych trzech seriach, bo potem bohaterowie stają się zupełnie przewidywalni.

Co do nieliniowej narracji - nie przepadam za tą kategorią, bo imho każda narracja jest liniowa. Chyba że mówisz o przeskokach w czasie i zmianach czasu fabuły.

Nie widzę też powodu, by nie robić opozycji SSG - SNG, skoro o tym jest moja notka. Lubię i cenię Losta [bardzo!], ale uwielbiam i kocham Przystanek. :) Oldskulowiec ze mnie, jak mawiają w swoim slangu erpegowcy. :D

Pozdrówka z okacji pierwszego komcia w nowym layoucie
03-11-2009 02:06
    repku
Ocena:
0
A już myślałem, że to mój komć rozjaśnił tego bloga ;)

Ale wracając do rzeczy.

SNG
Zdefiniowałeś go przez pewne cechy, dla mnie nie do końca trafne (czemu dałem wyraz na początku). W porządku. Jednocześnie piszesz, że te cztery elementy powinny się pojawić (w mniejszym lub większym stopniu), żeby serial odniósł sukces. Wniosek - im więcej SNG, tym więcej sukcesu. Czy w tym miejscu się mylę?

Telenowele to osobna sprawa. Telenowele nigdy nie będą SNG, bo ich torrenty nie wędrują po sieci w odpowiednim natężeniu ;)

A tak z ciekawości: ile SNG jest w przygodach Jacka Bauera?


Zagubieni i przystankowicze
Pełna zgoda z tym, co napisałeś. Ale. "Przemiany" mieszkańców Alaski - może, ale tylko w ramach jednego odcinka. Większych konsekwencji w zasadzie brak. Od początku wiadomo kto jest kim, jaką rolę pełni w serialu (i w Cicely). Jedyny wyjątek to Fleischman.
W LOST tylko wydaje nam się, że wszystko wiemy. Role, jakie przyjmują bohaterowie, wynikają z ekstremalnej sytuacji, w której się znaleźli. I oczekiwań współtowarzyszy. Nie o przemiany tu idzie. Te są często pozorne, popieram. W pewnym momencie po prostu, często bardzo późno, dowiadujemy się, że nie tylko wyspa jest inna, niż się to na początku zdawało. Przywódca tak naprawdę nie jest przywódcą. Outsajder pozostawał outside, ale to nie jest jego prawdziwa twarz (no, przynajmniej nie do końca). Osoba najbardziej zaradna i pomocna to w rzeczywistości femme fatale. Itd.
Jeszcze uzupełniając. Dzisiejsi serialowi bohaterowie mają IMO więcej wad. I o to mi też chodziło, pisząc o ich wyrazistości.


Nieliniowa narracja (nieliniowa fabuła? better? ;))
Tak, przeskoki w czasie, rozpoczynanie odcinka od końca, a później przedstawianie co do niego doprowadziło, te same wydarzenia ukazywane z różnych punktów widzenia. LOST, a po nich Herosi, uczynili z tego swój znak rozpoznawczy. Ale (może to tylko moje złudzenie), we współczesnych serialach takie zabiegi stosuje się częściej niż kiedyś. Nawet w poczciwym Housie czy Desperatkach.


I jeszcze dopisek:
Oldskulowiec ze mnie, jak mawiają w swoim slangu erpegowcy. :D

Chyba dobrze, że nie retroserialowiec ;)
03-11-2009 09:27
Repek
    @tomow
Ocena:
+1
Jeśli ktoś w Loście nie ogląda 5. sezonu - są spoilery.


Wniosek - im więcej SNG, tym więcej sukcesu.

Odpowiednie skupienie wymienionych właściwości oznacza zbliżenie się do celu, jakim jest SNG. A sukcesem to już są wpływy. :D


Jak Bauer

Nie znam 24h bardzo dobrze [nigdy nie obejrzałem całej serii], ale trochę może być. TS jest, rozmach [budżet] jest, metaplot też. Słabo tylko z wielokulturowością - chyba że miasto jest tam traktowane jako metafora. Jak mówię - nie znam dobrze 24h, ale te kilka odcinków, które oglądałem, pasują mi do wzorca. :)


Ale. "Przemiany" mieszkańców Alaski - może, ale tylko w ramach jednego odcinka. Większych konsekwencji w zasadzie brak. Od początku wiadomo kto jest kim, jaką rolę pełni w serialu (i w Cicely). Jedyny wyjątek to Fleischman.

1. No, bo to Fleischman jest tu everymanem, to z nim my mamy się utożsamić.

2. Co do przemian tylko na jeden odcinek, cóż, nie jest tak. W tym serialu każdy w zasadzie bohater z biegiem czasu do czegoś dorasta. Twój ulubiony Ed staje się szamanem, Maggie akceptuje to kim jest, Chris dorośleje, Holling staje się ojcem... To dotyczy każdej postaci. Cały ten serial jest o przemianach, deklaruje to wprost zresztą. Jak mogłoby być inaczej, skoro robili go kulturoznawcy, cytujący na prawo i lewo Junga oraz Campbella? :D

O Loście.
Nie o przemiany tu idzie.

No właśnie, niestety. Bardziej niż bohaterowie zmienia się nasza wiedza o nich.

I od razu, żeby nie było: w Loście bohaterowie oczywiście się zmieniają. Ale formuła serialu [wiele postaci, sensacyjność, tajemnica w tle - to zżera czas antenowy] sprawia, że robią to rzadko. W tej chwili w ogóle mam roboczą teorię, że najważniejsze postaci przechodzą tutaj dwie zmiany.

Pierwsza może być mniejsza, raczej stanowi podkręcenie ich dominujących cech i wyzwala ją przybycie na wyspę. Druga jest poważniejsza, bo zmusza ich albo do zrezygnowania z czegoś albo do poświęcenia - to ta, gdy wracają. Ale pewny będę po 6. sezonie i gdy od nowa obejrzę całość. :D

To, o czym Ty piszesz, to właśnie nie są przemiany, ale zmiany wizerunku w oczach widza. Do pewnego momentu serialu [imho do chwili, gdy wydostają się z wyspy], słabo znaliśmy tych ludzi. Potwierdza to chociażby często zjawisko "obrażania się" widzów na to, że jakiś bohater bezsensownie się zmienił. Imho nikt się za bardzo nie zmienił - po prostu nie wiedzieliśmy wszystkiego.

Od tego momentu już znamy tych ludzi - poznaliśmy ich na Wyspie, znamy też ich przeszłość, wiemy jacy są i do czego są zdolni [pierwsze 3 sezony opierały się na tym, że co chwila nas zaskakiwali]. Teraz już w zasadzie nie zaskakują, liczy się główny wątek i zaskoczenia wynikające z pomysłu twórców.


Jeszcze uzupełniając. Dzisiejsi serialowi bohaterowie mają IMO więcej wad. I o to mi też chodziło, pisząc o ich wyrazistości.

Ale to zjawisko ogólnokulturowe. Wspomniałem o tym na przykładzie Dextera, jakiegoś pogrobowca Hannibala Lectera. Dla mnie to wyraz pewnego, raczej smutnego procesu kulturowego.

Co do wyrazistości jeszcze - dla mnie to ani wada, ani zaleta. Bo sama wyrazistość znaczy tylko tyle, że bohater jest charakterystyczny, wyróżnia się, nie jest mdły. To samo jest w PA, doskonale wiadomo, kto jest kim i jakie ma cechy, różnice charakterów są ogromne. Dziś po prostu podkręcono to na maksa, ale to - moim zdaniem - akurat nie jest znowu takie dobre, bo spłyca psychologicznie bohaterów. Są bardziej komiksowi [no, ale w końcu Losta robią komiksiarze].


Nieliniowość etc.

Rzeczywiście, wydaje się, że serialowcy mają mniej kompleksów i nie boją się bawić formą. To nie muszą być koniecznie retrospekcje i futurospekcje, ale rzeczywiście, więcej jest grzebania w formie prezentowania fabuły.


Chyba dobrze, że nie retroserialowiec ;)

No, tak źle to jeszcze nie jest. :) Ale "Moonlight" lubię. :D Hm... o właśnie i mamy przykład SSG z gwiazdorską obsadą. :)

Pozdrawiam!
03-11-2009 12:28
Mayhnavea
   
Ocena:
+1
To ja się tak wtrącę, nieco kulturoznawczo.
Wydaje mi się, że różnicę między typami bohaterów [starych-nowych, a może po prostu przystankowych-zagubionych] można poprowadzić tak:
– klasyczni bohaterowie rozwijają się w pewnych konsekwentnych narracjach, budują swoją tożsamość, dojrzewają, dążą ku pełni;
– nowi bohaterowie są niekonsekwentni (w sensie: za chwilę narracja zrobi nam woltę i zaneguje całą naszą wiedzę o nich), pokawałkowani, ich tożsamość jest montowana z wyrywków, z których kolejny próbuje unieważnić poprzedni, a w końcu wszystkie się wciąż negocjują. Dynamika przemian w wizerunku (co dobrze podkreślił repek) ukrywają de facto niezmienność samego bohatera, to, że nie ukrywa on żadnych niespodziewanych sensów.

W LOST niezmienność postaci jest tematem serialu, póki co konsekwentnie budowanym. Kluczem jest Dharma: bohaterowie, post-robinsonowie, trafiają na magiczną wyspę, mogą zacząć wszystko od nowa, stworzyć nową społeczność opartą na tych wartościach, które wcześniej utracili/sprzeniewierzyli im się. I co? Wpadają raz po raz w to samo bagno.

Lostowi bohaterowie, którzy przeszli jakąkolwiek przemianę, to ci, którzy zwiali z wyspy bądź zginęli (Eco, Michael) oraz Locke, który został tricksterem (a więc spełnia inną funkcję). To ciekawe, bo ci zaginieni bohaterowie byli grani przez aktorów, z którymi szybko rozwiązano umowy (i to dopiero zainspirowało zmiany w scenariuszu), co tylko podkreśla fakt, że przemiana jest tu czymś niepożądanym.

To takie luźne myśli, zainspirowane chwilą :)

Pozdrówka.
03-11-2009 23:17
Repek
    @Kubu W.
Ocena:
0
Mogą być spoilery Losta.


No właśnie nie jestem do końca pewien, czy pewne przemiany nie zachodzą jednak. Ale jest ich mniej, niż widzowi się wydaje. Patrząc tylko na wizerunek, wydaje się nam, że zmiany są co chwila. Gdy widzimy pełen obraz, można dostrzec realne zmiany w bohaterach. I to nie tylko w tych, którzy zginęli albo tylko dlatego, że zginęli.

Przykładowo, finał historii Eco czy Libby mógł być spowodowany dyscyplinarką. Ale już Michael uczy się na Wyspie, co znaczy być ojcem.

Podobnie dzieje się z innymi bohaterami, którzy odkrywają na Wyspie swój cel i zmieniają się, najczęściej pod wpływem jakiegoś nowego uczucia.

Na pewno więcej będzie też wiadomo za pół roku. :)

Pozdrówka
03-11-2009 23:29
    @repek
Ocena:
0
"24"
A widzisz, zapytałem o to, bo (idąc tropem Twoich rozważań) postawiłbym hipotezę, że właśnie "24" można okreslić mianem pierwszego SNG z prawdziwego zdarzenia (przyjmując, z zastrzeżeniami Twoją definicję). Do tego gwiazdor w roli głównej (lepszy niż Meriadok), a jego postać niewątpliwie wyrazista ;)
A w ogóle, to polecam. Tylko zarezerwuj sobie czas, bo tutaj serie połyka się w całości, ciężko inaczej :)


Co do przemian tylko na jeden odcinek, cóż, nie jest tak. W tym serialu każdy w zasadzie bohater z biegiem czasu do czegoś dorasta. Twój ulubiony Ed staje się szamanem, Maggie akceptuje to kim jest, Chris dorośleje, Holling staje się ojcem... To dotyczy każdej postaci. Cały ten serial jest o przemianach, deklaruje to wprost zresztą. Jak mogłoby być inaczej, skoro robili go kulturoznawcy, cytujący na prawo i lewo Junga oraz Campbella? :D

Ładnie to napisałeś, trudno się nie zgodzić. Pewnie Maurice z pierwszych odcinków i Maurice z ostatnich nie jest już tą samą osobą. Chyba jednak ciężko mi to ocenić, bo Przystanek zawsze oglądałem w TV. Zmieniałem się razem z bohaterami? :) Tym niemniej, ten Maurice od początku do końca jest panem i władcą Cicely (w swoim mniemaniu), Holling - kowbojem za barem, Maggie - kobietą niezależną itd. Popraw mnie, jeśli coś pokręciłem. Podoba mi się to, co napisał Mayhnavea: bohaterowie "dojrzewają, dążą do pełni", ale tylko w pewnych wyznaczonych ramach. Właśnie o to mi chodziło.


Bohaterowie LOSTa
Chyba uzupełniamy własne wypowiedzi. Takie "obrażanie się", o którym napisałeś, jest dla mnie niezrozumiałe. Bo (niezależnie czy uznamy ich "przemiany" za rzeczywiste czy tylko pozorne) charaktery tutaj są świetnie poprowadzone. A to, że nasza sympatia przeskakuje z jednej postaci na drugą w trakcie kolejnych serii, jest IMO fajne.
I tylko to:
W tej chwili w ogóle mam roboczą teorię, że najważniejsze postaci przechodzą tutaj dwie zmiany.

Jak na mój gust trochę zbyt ochoczo zabierasz się za formułowanie teorii :)


Wyrazistość
Pisząc o tym nie myślałem w kategoriach "dobrze" czy "źle". To dodatkowa rzecz, która IMO przyczynia się do sukcesu serialu. Ale tak, dla mnie to zaleta. Współcześni bohaterowie stają często wobec niekonwencjonalnych problemów (bo serial ma zadziwić, zaskoczyć itd., pisałem już o tym). I postępują niekonwencjonalnie. Że płytcy, płytsi... Może. Ale przecież seriale made in USA to nie Dostojewski.
Idealne postacie ma "6 feet under" (charakterologicznie i aktorsko). Ale ich perypetiami można by obdzielić jeszcze ze trzy inne rodziny - i wciąż będzie dość. To wpływa na ich wiarygodność. Mimo tego serial pozostaje świetny.


Rzeczywiście, wydaje się, że serialowcy mają mniej kompleksów i nie boją się bawić formą. To nie muszą być koniecznie retrospekcje i futurospekcje, ale rzeczywiście, więcej jest grzebania w formie prezentowania fabuły.

I niestety czasem te zabawy formą mają tylko ukryć słabość fabuły.


Ale "Moonlight" lubię.

O patrz, tu mnie zagiąłeś :)
04-11-2009 00:00
Repek
    @tomow
Ocena:
0
Co do "24" - raczej podziękuję. Coraz mniej mnie kręcą SNG czysto rozrywkowe. Z tej nowej fali wolę jednak wyłuskiwać te, które mają dodatkowo jakąś wartość poznawczą albo są satyrą na coś [jak lecące np. teraz Californication].

Tym niemniej, ten Maurice od początku do końca jest panem i władcą Cicely (w swoim mniemaniu), Holling - kowbojem za barem, Maggie - kobietą niezależną itd. Popraw mnie, jeśli coś pokręciłem. Podoba mi się to, co napisał Mayhnavea: bohaterowie "dojrzewają, dążą do pełni", ale tylko w pewnych wyznaczonych ramach. Właśnie o to mi chodziło.

Wydaje mi się, że jednak Marheva potwierdza to, o czym ja pisałem. :D Szef miasta czy kowboj za barem to tylko wizerunki, rzecz zupełnie czwartorzędna. Znacznie ważniejsze jest to, co się dzieje z tymi bohaterami w środku. Tę przemianę oczywiście uosabia Fleischman, który wciąż jest przecież lekarzem - ale na poziomie duchowym jest zupełnie inną osobą. O tym opowiada właśnie PA.


Takie "obrażanie się", o którym napisałeś, jest dla mnie niezrozumiałe.

Dla mnie też, ale widzowie często przywiązują się do swoich wizji i przekonania o tym, jaki jest dany bohater. Szczególnie, gdy go lubią. Gdy potem się okazuje, że objawia on cechę, o której nie wiedzieli w momencie, gdy go polubili [a z nią nie jest tak fajny], to mamy zonka. :)

A to, że nasza sympatia przeskakuje z jednej postaci na drugą w trakcie kolejnych serii, jest IMO fajne.

No, ba. Ja lubię chyba wszystkich bohaterów Losta [oczywiście mam swoich ulubieńców], a co najwyżej wątki paru mniej mnie kręcą. To wciąga jak telenowela. :D

Jak na mój gust trochę zbyt ochoczo zabierasz się za formułowanie teorii :)

Trudno pokonać naukowe przyzwyczajenia, nawet jak magisterka kurzy się w szufladzie. :)


Ale przecież seriale made in USA to nie Dostojewski.

I tego nie wymaga. Gorzej, że często są albo na poziomie Coelho [na szczęście nie Lost], albo w ogóle nie są na żadnym poziomie. Po prostu liczy się samo efekciarstwo i rozrywka, a nie ma w tym żadnej poważniejszej treści. To już naprawdę więcej głębi jest w 90210, bo widać, jak się zmieniają wzorce proponowane młodzieży.

O patrz, tu mnie zagiąłeś :)

Oczywiście chodzi o "Moonlighting", czyli "Na wariackich papierach", Bruce Willis i Cybil Shepherd? :) Rewelka. :D

Pozdrówka!
04-11-2009 00:13
Mayhnavea
   
Ocena:
+1
Dla mnie też, ale widzowie często przywiązują się do swoich wizji i przekonania o tym, jaki jest dany bohater. Szczególnie, gdy go lubią. Gdy potem się okazuje, że objawia on cechę, o której nie wiedzieli w momencie, gdy go polubili [a z nią nie jest tak fajny], to mamy zonka. :)

No bo oni oczekują albo bohatera typu constans na maksa, czyli: w pierwszych minutach serialu widać, jaka jest jego zaszłość i potem przez resztę opery mydlanej temat ten jest męczony, wyżymany i odgrzewany; albo liczą na postać, która będzie się równomiernie rozwijać, a jej przemiany będą sygnalizowane wyraźnymi punktami granicznymi: ale nie na zasadzie "trzask, czary-mary", tylko widać, wyraźnie kolejne etapy.

Akurat jestem świeżo po wykładzie z Kracauera, więc mam głowę napchaną kulturowymi strukturami, do których jeszcze się nie zdystansowałem - ale generalnie schemat mi bardzo pasuje (jak i szerszych ujęć modernizmu czy teorii procesorów tekstu, mehehe).

A jeszcze ciągnąć takie dziwactwa, to jest fajna teoria, która stwierdza, że każde cięcie montażowe w filmie jest traumą. Słowa duże – ale przy uważnej analizie znajdą się i argumenty potwierdzające tezę. Potwierdza ją – choć przy pewnym dystansie do stwierdzenia "każde" – to, jak prezentowane są flashbacki bohaterów LOSTa (cięcie montażowe podkreślane nomen omen flashem bądź muzyką). Bo właśnie każde z nich oznacza zdarzenie traumatyczne: sygnalizuje że wydarzenie tu-i-teraz otworzyło wypartą część pamięci, a następnie że bolesne wspomnienie jest integrowane.

Moja koleżanka właśnie pisze magisterkę z LOSTa, jestem strasznie ciekaw, jak jej wyjdzie. A temat jest rzeką, sądzę, że i tak będzie można nie raz do niej wchodzić.

Pozdrawiam.
04-11-2009 12:28
    Heh, coraz trudniej się tu dokopać
Ocena:
0
@repek

Czyli na wpis punktujący przewagi Jacka Bauera nad Nickiem Furym nie ma szans...

A Fleischman nie jest lekarzem (znaczy jest, ale nie w tym rzecz :) ). To przede wszystkim nowojorczyk na Alasce!

Trudno pokonać naukowe przyzwyczajenia, nawet jak magisterka kurzy się w szufladzie. :)

No to teraz czas na doktorat. To uczy... ostrożności ;)

Dzięki za ciekawą dyskusję.
04-11-2009 23:45
Repek
    @tomow
Ocena:
0
Czyli na wpis punktujący przewagi Jacka Bauera nad Nickiem Furym nie ma szans...

E? Nie no, myślę, żę JB wygrywa w przedbiegach. :D

A Fleischman nie jest lekarzem (znaczy jest, ale nie w tym rzecz :) ). To przede wszystkim nowojorczyk na Alasce!

No, to jedna z ważniejszych funkcji, ale tylko jedna. Oczywiście NY jest bardzo ważny, ale na poziomie społecznym - to, że jest z NY, utrudnia mu bycie normalnym członkiem utopii Cecily. To się oczywiście z czasem zmienia, gdy przestaje być bucem i samolubem.

Natomiast równie ważne jest bycie lekarzem [materialistyczne podejście do świata, które się zmienia na bardziej duchowe] oraz bycie Żydem [motyw tułacza, zwłaszcza takiego, który zapomniał o swoich korzeniach i na nowo je odkrywa, jest tu bardzo istotny].

No to teraz czas na doktorat. To uczy... ostrożności ;)

Dziękuję, popracuję. :D A na poważnie - nie sądzę, by nagle mogło mi przejść analityczne podejście do zjawisk kulturowych. Na szczęście nie mam bardzo zaawansowanego stadium i wiem, że na doktoraty się nie nadaję. :D

Pozdrówka i też dziękuję
05-11-2009 00:33
Mefisto76
    Kev
Ocena:
0
"Cudowne lata" lecą każdego dnia na VH1 o 20:30...
14-06-2010 17:18

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.