» Blog » Die Hard + Kevin (+/- Avatar?) = Udane Święta
26-12-2009 02:41

Die Hard + Kevin (+/- Avatar?) = Udane Święta

W działach: Film | Odsłony: 1

Die Hard + Kevin (+/- Avatar?) = Udane Święta
Bardzo nie lubię joykillingu. Wiecie, wszyscy się cieszą, a tu przychodzi męczypupa i smędzi. I udowadnia, że nie mają powodów do radości. Zatem lojalnie ostrzegam, że przy okazji premiery Avatara trochę marudzę. Niekoniecznie o samym filmie, ale raczej tak przy okazji.

Podobno w Stanach świąteczny wypad do kina to świecka tradycja. Dzięki mojej lubelskiej familii i ja po raz pierwszy czegoś podobnego doświadczyłem. Było to naprawdę heroiczne wyrzeczenie, bo w telewizji leciał Kevin w Nowym Jorku, bez którego Święta się nie liczą. Sorry, Kevin, biznes jest biznes, a darmowe bilety na Avatara piechotą nie chodzą.


Avatar bez wątpienia przejdzie do historii kina. Nie wiem, czy wyznaczy nowy trend, czy stanie się punktem odniesienia. Ale to bez dwóch zdań film bardzo ważny, perfekcyjnie zrealizowany. W moim przypadku trochę przypadkiem okazało się, że idziemy na wersję 2D. Stwierdziłem, że no problem, w razie czego pójdzie się i na "tę właściwą". To "w razie czego" dotyczyło sytuacji, gdybym doszedł do wniosku, że efekty wypadają blado, a wizja Camerona nie wciąga. Cameron zasłużył sobie na to, by traktować go poważnie.

Nie wiem, czy wybiorę się na 3D, ale jedno jest pewne: to mogłoby mi urwać głowę. Szok kolorystyczno-efekciarsko-przestrzenny nie daje się porównać z niczym innym. Przekonajcie się sami, to wręcz obowiązek.


War, wow, you know, war! Wow!

Zdjęcia przepiękne. Ujęcia wgniatające w fotel. Film… (dla mnie) nudny.

Pierwszy "sen" Jake'a (ach, te oryginalne imiona) wciągnął. Kolejny utrzymał w niezwykłym świecie. Następne były już tak przeładowane "wowami!" i "achami!", że zacząłem mimowolnie czekać na powrót do filmu aktorskiego. Chciałem na chwilę porzucić piękne, idealnie zanimowane i pozbawione głębszej osobowości awatary i zobaczyć żywych ludzi. Niestety, "na jawie" nie było lepiej, bo Avatar to klasyczny film, w którym aktorzy występują, a nie grają. Wrażenie, że główny bohater jest traktowany jak w prostej grze przygodowej nie odstępowało mnie nawet na krok (od momentu pokazania, kto jest zły, a kto dobry).

Bardzo lubię postmodernizm, gry konwencjami, twórcze i odświeżające wykorzystywanie znanych motywów. Lubię po raz setny oglądać historię o tym, że należy być dobrym dla innych, że miłość wszystko zwycięża i że trzeba podlewać kwiatki. Ale lubię też, gdy w takiej opowieści autorzy choć udają, że próbują wymyślić od siebie realizacje pojedynczych scen. W Avatarze nie znalazłem ani jednego oryginalnego dialogu, choć trochę zaskakującego zwrotu akcji, choć jednego "kultowego" tekstu. Takiego, który będę pamiętał i za dziesięć lat.

Gdy oglądam filmy oparte na zaawansowanej technice, zastanawiam się, jak długo zniosą próbę czasu. Im więcej kasy i dobrych pomysłów, tym lepiej: dzięki temu wciąż bez poczucia zażenowania cieszymy się LOTRem, Matrixem czy nawet Star Warsami. Avatar to z pewnością ta liga – jeszcze długo to, co widzimy na ekranie, nie będzie nas razić.


Tańczący z wilkami spotyka Ostatniego samuraja

Obawiam się jednak, że to wszystko (tudzież aż wszystko), za co będziemy pamiętać film Camerona. W kinie akcji przywykliśmy do tego, że efekty biorą górę nad historią. Jednak w Avatarze niespotykana wcześniej siła oprawy wizualnej, z wprost proporcjonalną mocą obnaża miałkość scenariusza. Jak napisałem wyżej – w parę godzin po seansie nie ma mam w głowie jednego dobrego tekstu. To samo dotyczy bohaterów. Sigourney Weaver sprawiała wrażenie, jakby się męczyła, wypowiadając drętwe, crpgowe kwestie, których jedynym zadaniem jest popchnąć akcję do przodu i wprowadzać widza w arkana technobełkotu. Resztę pominę – w części aktorskiej po prostu wygłaszano teksty, a w fxowej efekty wyczyściły mimikę twarzy i pozabijały tym samym niemal całkowicie ekspresję (tribalskich ryków i uśmiechów kącikiem ust nie liczę).

Opowieść z Tańczącego z wilkami czy Ostatniego samuraja zawsze warto powtarzać. To mądra opowieść, nawet jeśli kogoś razi patosem (patos rocks!). Podczas obalania drzewa (dla mnie wypas porównywalny z wycinką polanki z Predatora) mój siedmioletni kuzyn łapał Magdę za rękę i pytał się, czy Na'vi przeżyją. Młody, wrażliwy ekolog (ale w domu łoi w Modern Warfare, nie miejcie złudzeń).

Ale jeszcze trzeba ją opowiedzieć tak, by sam sposób opowiadania zaskakiwał, wciągał, trzymał w niepewności. W Avatarze nie ma ani jednej sceny, która nie byłaby prostą kalką z czegoś innego. Na tym bowiem polega problem, że nie są to nawiązania, lecz powleczone sfową stylistyką kopie. Jeśli brakuje świeżości, nie ma poczucia, że coś może pójść nie tak. Gdy dodać do tego przegadanie i dogadanie każdej "tajemniczej" sytuacji, można się poczuć, jakby ktoś traktował nas jak ćwierćinteligentów ("Eywa cię wysłuchała!" – no sam bym się qrde nie domyślił…).


Jake Wydmuszka

Grzech założycielski to słabi, płascy, papierowi bohaterowie. Główny bohater to serce filmu, ktoś, z kim się utożsamiamy, kogo historia jest (może być) naszą. Jake, Luke, Neo, Frodo – wskaż postać, która nie pasuje do pozostałych. Jake Sully ma tylko jedną fajną cechę: jest niepełnosprawny. Niestety, po chwili okazuje się, że to żadna przeszkoda. Poza tym ma fatalne imię i absurdalne, jak ze słabego rpga wciągnięcie w fabułę, które rykoszetem neguje sens jego przyszłych prób (byłyby wyzwaniem dla brata-bliźniaka, dla niego nie są).

Co gorsza jednak, cierpi na klasyczną przypadłość naszych czasów, dotyczącą filmów dla młodych widzów (Avatar jest wyraźnie w nich celowany – prawie zero krwi, ale można rzucić "bitch") – niczego nie poświęca dla zwycięstwa. Jest typowym bohaterem współczesnej cukierkowej popkultury, która trzyma dziecko pod kloszem i zapewnia, że wszystko mu się należy za darmo i przyjdzie bez realnych strat. Przez to, że wady herosa są w istocie pozorne, cała opowieść staje się pusta. Pamiętacie Golden Compass?


Die Hard, Avatar!

Nie jestem fanem kina sensacyjnego z gatunku "zabili go i uciekł". Ale cieszyłem się jak dzieciak, że zdążyliśmy jeszcze na film, bez którego Święta się nie liczą. Die Hard to tytuł, do którego mam słabość. Dziś w ciągu dziesięciu minut przywrócił mi wiarę w to, że można napisać dowcipny dialog, rzucić dobrą kwestię i jedną sceną (przecież Amerykanie zawsze byli w tym mistrzami) zbudować nieszablonową postać. Cóż, Bruce jest tylko jeden. No, ale nie przeszkadzała mu zbytnio technika 3D.

Avatar to kolejny film sf, po którym zastanawiam się, dokąd zmierza ten gatunek (a może kino widowiskowe w ogóle?). Mam wrażenie, że zachodzi tu proces jak w przypadku gier komputerowych, gdzie efekciarstwo często bierze górę nad opowieścią. I to nawet nie samą treścią i/lub przesłaniem, ale sposobem opowiadania. Tak jakby pół godziny efektów mogło zastąpić jedną ciętą wymianę zdań lub intrygujący pomysł przewodni.

Byłoby bardzo fajnie, gdyby znalazł się reżyser, który podjąłby próbę połączenia tych trendów. Mówię konkretnie o 3D, bo na szczęście są twórcy, którzy widzą pod fxami fabułę. Nie bardzo chce mi się wierzyć, że technika 3D przeszkadzałaby trochę głębszej i mniej łopatologicznej fabule. W końcu do oddawania głębi ją stworzono.

Komentarze

Autor tego bloga samodzielnie moderuje komentarze i administracja serwisu nie ingeruje w ich treść.

Noth
   
Ocena:
0
Potwierdziłeś moje przeczucia. Ale i tak pójdę zobaczyć. To tak jakbym chciał zobaczyć słynny PIERWSZY nakręcony jadący pociąg, w zasadzie to lokomotywę, bo to wydarzenie w świecie kina. Niekoniecznie fabularne (choć wolałbym, żeby było inaczej).
26-12-2009 09:26
chimera
   
Ocena:
+7
Brawo! Świetne podsumowanie. Nie wyobrażam sobie oglądania tego filmu w 2D - zanudziłbym się. 3D rzeczywiście robi wrażenie, ale nie ukrywa miałkości filmu.

Co do kliszy, to bawiłem się w dopasowywanie scen do innych filmów: nalot z "Apocalypse Now", zbiegowie z płonącej wioski z "Platoon", Lorien z "LOTR" itd. Jeżeli chodzi o fabularne kalki, jak sam zauważyłeś, to jedna wielka kopia. Mój brat stwierdził, że taki scenariusz napisałby w piętnaście minut i znając jego przygody do C2020 jestem gotowy mu uwierzyć.

Zgadzam się, że "Tańczący z wilkami" to piękny film i wcale mi nie przeszkadza jego patos. Pomimo tego, że ostatnio modnym stało się wyśmiewanie go za "polityczną poprawność", to sądzę, że przypomina o rzeczach, o których przypominać warto. "Ostatni samurai" podobał mi się już mniej, ze względu na wtórność i IMHO zbytnią idealizację kultury samurajów.

Fajna obserwacja na temat "braku poświęcenia" we współczesnej pop kulturze. Rzeczywiście, teraz już wiem, czego tak bardzo nie podobał mi się "Powrót króla" - przecież dzieło Tolkiena tutaj praktycznie wykastrowano pozbawiając je tej niesamowicie ważnej części opowiadającej o cenie, jaką Śródziemie i bohaterowie muszą zapłacić za zniszczenie Saurona: obecność zła nawet po jego śmierci, dewastacja Shire, cierpienie Froda. Te elementy w filmie pominięto albo ledwie zaznaczono, koncentrując się na bitwach, patetycznych przemowach i zielonym szlamie. Już w "Dwóch wieżach" zepsuto postać Grimy Smoczego Języka, który w książce wcale nie jest bohaterem jednoznacznym i którego historię Tolkien kapitalnie zamyka w trzecim tomie. Dlatego też jedynym filmem z "LOTR-a", do którego wracam z przyjemnością, to ten pierwszy, w wersji reżyserskiej, z rozbudowaną rolą Bilba.

Sorki za przydługą dygresję, wracam do tematu. W technologi 3D chciałbym strasznie obejrzeć np. taki Aliens. Wierzę, że byłoby to niesamowite przeżycie. Oglądając "Avatara" doszedłem do wniosku, że Cameron już chyba takiego filmu nie nakręci.

A swoją drogą, też jestem lekko przerażony kierunkiem, w jakim zmierza kino fantastyczne. Przeraża mnie też stopniowe obniżanie wymagań przez przeciętnego widza, chociaż u nas i tak chyba jest jeszcze lepiej, niż na zachodzie. Na szczęście powstają też takie rzeczy jak "Moon", które opierają się na ciekawym problemie i dobrym aktorstwie i zdobywają uznanie krytyki i publiczności. Może więc nie wszystko stracone.

Pozdrawiam

PS A "Die Hard" 1 i 2 mogę oglądać bez znudzenia w każde święta :-)
26-12-2009 11:53
Malaggar
   
Ocena:
+1
"choć jednego "kultowego" tekstu. Takiego, który będę pamiętał i za dziesięć lat."
Jest jeden, moim zdaniem naprawdę dobry tekst (olać, że nawiązuje do dziewczynki z psem)
"You are not in Kansas anymore. You are on Pandora, ladies and gentleman."

"Poza tym ma fatalne imię"
Repku, nie wiem, jak normalne męskie imię może być fatanlne.

"Jake, Luke, Neo, Frodo"
Luke - jest bohaterem dobrych filmów ;)

26-12-2009 14:42
Repek
    @re
Ocena:
0
@Malaggar

O imionach:
Mam teorię spiskową, że scenarzyści w holiłud losują imiona i nazwiska z dwóch kapeluszy. Jake Sully to imię i nazwisko tak nijakie, że aż fatalne. :) Ellen Ripley - to się pamięta.

O cytacie: ujdzie. :)

--

@chimera

Dzięki za przemyślenia. Mój wpis jest imho dość dygresyjny (nie nazwałbym go gruntowną recką), więc i na luźne dygresje jest tu miejsce. :) Przynajmniej tyle intelektualnej korzyści z seansu. :)

Nie zgodzę się tylko co do Lotra i poświęcenia w tymże. Zgoda: wojna nie dociera do Shire, ale imho wizja Jacksona się tu broni. Jest na pewno bardziej optymistyczna niż u Tolkiena - tutaj mamy miejsce na ziemi, które pozostaje niewinne i nieskażone.

Ale sam Frodo jak najbardziej traci wszystko i jest to wyraźnie powiedziane i pokazane. A także - moim zdaniem - zbudowane od początku do końca. To nie są dwie sceny i tyle, ale pełna konstrukcja. Od beztroskiego hobbita, który może liczyć na ciepłą posadkę, przez trudny los wybrańca, po całkowitą stratę wszystkiego. To jest ten bohater, który wziął na siebie cały dotyk zła - i w tym świecie po czymś takim już nie ma dla niego normalnego życia.

Pozdrówka
27-12-2009 04:08
Siman
   
Ocena:
0
"Co gorsza jednak, cierpi na klasyczną przypadłość naszych czasów, dotyczącą filmów dla młodych widzów – niczego nie poświęca dla zwycięstwa."

Ha, czyli mój wpis akurat trafił w moment. :) W styczniu przekonam się na własne oczy.
28-12-2009 17:41
Repek
    @Siman
Ocena:
0
Akurat postać z Die Hard nie jest dobrym przykładem bohatera heroicznego [takiego, który coś NAPRAWDĘ traci, walcząc o świat]. Przywołałem go tutaj raczej jako przykład dobrego warsztatu w tworzeniu postaci, które są pomysłowe i z którymi można się jakoś zżyć.

Pozdrówka

28-12-2009 17:49
rincewind bpm
   
Ocena:
+1
Generalnie się z tobą zgadzam, ale ostatecznie moja konkluzja jest inna. W którymś momencie myślałem, że schemat zabije film i umrę z nudów na finale - ale nie, był na tyle dobrze zrealizowany, że dało radę obejrzeć.

Zwycięstwo jednak nie przyszło bez strat - rozwalono 'kapliczkę', rozwalono 'wielkie drzewo', rozwalono 'pilotkę' i 'tego smerfa co patrzył na bohatera z nieufnością' - a także panią naukowiec. Tak więc nie było tak źle.

Wiem, że wychowywanie cudzych dzieci to paskudny zwyczaj, ale, for God's sake, w Modern Warfare 2 znajduje się misja, w której jako terrorysta wyżynasz cywili na lotnisku. Po prostu nawalasz im w czachy z karabinu. Nie dałbym tej gry 14-latkowi.
29-12-2009 20:15
Repek
    @rince
Ocena:
+1
Stratę, by miała sens i wagę, musi ponieść bohater. To on skupia w sobie konflikt i to na nim musi się on odbić. Poświęcanie innych tu nie pasuje - o ile nie jest to np. ukochana głównego bohatera, którą de facto sam bohater składa w ofierze "za sprawę". To byłoby zresztą coś.

Pani Naukowiec dostaje to, czego chciała - to zdecydowanie nie jest nieszczęśliwy finał.

--

Co do mojego siedmioletniego kuzyna, to ja też nie pochwalam wszystkich metod wychowawczych mojego wujka. :) Ale dzieciak zdrowy, szczęśliwy i tak dalej... Nawet wrażliwy. :D

Pozdrówka
29-12-2009 21:05
Scobin
   
Ocena:
0
Ej, może piszcie zawczasu, że spoilujecie? Bo spoilujecie aż miło. :) Ja już widziałem, ale niektórzy jeszcze nie... chyba. ;)

+1 dla repka za część poświęconą poświęceniu u bohatera. Szkoda, że nie da się jakoś kolorować komentarzy: np. każdy kolejny plusik przydzielony danemu słowu czy danej linijce sprawia, że stosowny fragment jarzy się coraz jaśniejszym światłem. A części niezaplusowane powoli chowają się w cieniu. :-)
29-12-2009 23:07
Repek
    Ojć...
Ocena:
0
...rzeczywiście sorry za brak ostrzeżenia przed spoilerami. Ale w tym filmie wszystko jest tak przewidywalne, że nie powinno Ci to zakłócić odbioru. Zresztą - w kwestii pani naukowiec - to w zasadzie niewiele powiedzieliśmy [a to akurat fajny motyw jest]. :D

Pozdrówka
29-12-2009 23:37
Scobin
   
Ocena:
0
Mówię, mnie nie zakłóci, bo już widziałem, chyba że pójdę oglądać drugi raz i w międzyczasie zapomnę pierwszy. ;-)
30-12-2009 09:42

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.